Poniższy list był zaadresowany do Prezydenta Miasta Warszawy w 2007 roku.
List ten przedstawia całą historię mojego sporu z miastem. Wszystkie załączniki, do których ten list się odnosi, są ponumerowane w porządku lektury i zamieszczone w sekcji 'Dokumentacja'.
Warszawa, dnia 09.07.2007 r.
Adam Gessler
W imieniu „Gessler” sp. z o.o.
Rynek Starego Miasta 21/21A
00-272 Warszawa
Szanowny Pan
Jacek Wojciechowicz
Zastępca Prezydenta m. st. Warszawy
Plac Bankowy 3/5
Warszawa
Szanowny Panie Prezydencie,
Ponieważ do tej pory historia moich relacji z miastem była jak sądzę przedstawiana Panu, albo za sprawą urzędników ZDK (którzy tworzyli tę obrzydliwą historię), albo też zna Pan ją z prasy, która cytuje jedynie tych urzędników, nikt nie pytał mnie o moje racje. Proszę więc je wysłuchać. Oto one: będę snuł tę opowieść ilustrując ją stosownymi dokumentami. Moja sprawa ma dwa zasadnicze splatające się wątki. Jeden tworzyli nieudolni, nieuczciwi lub wręcz skorumpowani urzędnicy, drugi oszukując i manipulując K. Napiórkowska – najemczyni galerii na Rynku Starego Miasta 21/21a. Często, jak pan się zorientuje, czytając poszczególne elementy ich działania się zazębiają. A to urzędnicy wykorzystują Napiórkowską do załatwienia swoich spraw, a to znów ona manipulując nimi załatwia swój interes. W obu wypadkach działania są skierowane przeciwko mnie.
Panie Prezydencie,
Do tego pisma załączam Panu dziesiątki dokumentów.
Te, które będą oznaczone kolorem zielonym, dotyczą spraw k. Napiórkowskiej i mojego lokalu, te pomarańczowym to relacje z miastem, niektóre będą miały oba kolory.
Panie Prezydencie,
Wszystko zaczęło się w 1988 roku. Znalazłem wtedy zniszczoną i zapuszczoną kawiarenkę „Błękitną” w Ogrodzie Saskim. Jej właścicielką byłą Pani Jadwiga Mróz. Lokal, w którym mieściła się jej kawiarnia, będący fragmentem pałacu „Błękitnego” wynajmowała od wydziału Spraw Lokalowych Urzędu Dzielnicowego Warszawa – Śródmieście. Była to wówczas blisko 80-letnia Pani, która od połowy lat 5-tych prowadziła, w dawnej pracowni architektonicznej profesora Sigalina, kawiarnię. Lokal ten otrzymała w uznaniu „szczególnych” zasług. Wcześniej (przed październikiem 1956 r.) była bowiem, osobistą sekretarką Ministra Bezpieczeństwa Publicznego – Różańskiego. Zapłaciliśmy jej wówczas z bratem (Piotrem Gesslerem) odstępne (popularna w owym czasie forma przekazywania lokali) i ona zrzekła się tego, na naszą rzecz w Urzędzie Dzielnicy. Tak w maju 1988 roku otrzymaliśmy decyzję o przydziale lokalu użytkowego. Brat mój (Piotr Gessler) miał wówczas skończony kurs gastronomiczny, wobec tego na niego była wystawiona powyższa decyzja (załącznik nr 1). Wtedy też założyliśmy spółkę cywilną pod nazwą „Firma Gessler”. Początkowo produkowaliśmy tam lody. W bramie od strony ulicy Senatorskiej wystawiliśmy budkę, w której te lody sprzedawaliśmy. Były ich 32 smaki. Kompletna rewolucja w myśleniu o produkcji lodów w tamtym czasie, kiedy to wokół były jedynie Państwowe Zakłady Gastronomiczne, gdzie od biedy można było kupić jedynie w dwóch smakach (śmietankowe lub owocowe). Kolejka zatem do naszej budki ciągnęła się od Placu Bankowego (wówczas nazywał się Dzierżyńskiego). Przed kawiarnią w Ogrodzie Saskim, ustawiliśmy stoliki i tam podawaliśmy te lody w szklanych pucharkach. O wolnych miejscach nie było mowy. Na krzesło klienci czekali wiele minut stojąc w długiej kolejce. I tak każdego dnia od rana do zamknięcia. Było to wówczas najbardziej popularne miejsce w Warszawie. Lokal ten miał 181 m2 powierzchni i 10 m2 magazynu w piwnicy.
Zbliżała się jesień, trudno było zarówno sprzedawać tylko lody, jak i mieć stoliki wyłącznie na zewnątrz. Przejrzałem przedwojenne plany pałacu „Błękitnego”. Wynikało z nich, że po Powstaniu Warszawskim pozostał on odbudowany jedynie do parteru. Piwnice zostały całkowicie niemal zasypane.
Postanowiliśmy je odkopać i użyć jako produkcyjne zaplecze kawiarni i restauracji. Sprowadziliśmy w 1989 r. górniczą firmę z Katowic „Ewmark”, której zleciliśmy roboty budowlane i instalacyjne pod pałacem „Błękitnym”. Górniczą bo trzeba było palować budynek, wywozić spod niego setki ton ziemi, podbijać fundamenty o 70 centymetrów (przed wojną piwnice miały wysokość 240 cm – wymóg SANEPIDU obecnie dla pomieszczeń podziemnych minimum 310 cm) na długości kilkuset metrów, tak metr po metrze. Prace trwały prawie dwa lata, były realizowane zarówno pod ziemią, jak i nad ziemią, aby połączyć skrzydło pałacu, w którym mieściła się kawiarnia z podziemnymi salami. Trzeba było do tej części dobudować wewnętrzną oficynę. Jej powstanie musiał zatwierdzić konserwator zabytków, tak też się stało. Proszę pamiętać, że przyszło nam budować w okresie schyłku lat poprzedniego ustroju i na początku okresu transformacji, kiedy to niczego jeszcze nie było. O materiałach budowlanych można było jedynie marzyć, a koszty potrafiły rosnąć w niewyobrażalnym tempie. Przy ogromnym wysiłku, także finansowym, udało się nam zbudować ponad 400 m2 nowego lokalu. Zbiegło się to ze zmianą ustroju i co za tym szło, wypowiedzeniem w całym mieście dotychczasowych przydziałów lokali użytkowych (głównie najemcami były wcześniej jednostki państwowe lub spółdzielcze) i rozpisania konkursów i przetargów na te pomieszczenia. Nie dotyczyły one jedynie lokali, których najemcami były wcześniej firmy prywatne, które poniosły znaczące nakłady na użytkowane powierzchnie, tak też się stało w wypadku naszej kawiarni – restauracji. Zmierzono jej obecną powierzchnię (powstałą w wyniku naszej budowy) i zawarło z nami nową umowę najmu. Ta dotyczyła już lokalu o powierzchni, nie jak wcześniej 181 m2, lecz 588 m2i podpisana została z utworzoną przez nas (przeze mnie i brata – Piotra Gesslera) w tak zwanym „międzyczasie” spółką z ograniczoną odpowiedzialnością „Gessler” Stało się to 26 października 1992 r. (załącznik nr 2). W 1991 roku do ogłoszonego przez Urząd Dzielnicy przetargu i konkursu został wystawiony lokal o nazwie „Pod Krokodylem”, a mieszczący się na rynku Starego Miasta 21/21A. jego dotychczasowym użytkownikiem była „elitarna”, jak na owe czasy Specjalistyczna Spółdzielnia Gastronomiczna „SPOŁEM”. Pisze „elitarna”, bowiem zawiadywała ona najlepszymi lokalami w mieście. Należały do niej takie jak; wspomniany „Pod Krokodylem” ciągnące swą sławę od przed wojny „Adria”, czy wreszcie popularne dancingowe lokale: „Szampańska”, „Kongresowa”, „Stolica”, po etniczne „Budapeszt”, „Hawana”, „Trojka”, „Sofia”, „Kaukaska”, czy „Menora”. To było potężne przedsiębiorstwo. Do przetargu na najem restauracji „Pod Krokodylem” przystąpiła nasza Spółka. Przystąpiła do przetargu z wieloma konkurentami, wśród nich był dotychczasowy najemca SSG „Społem”. Przetarg był wieloetapowy, głownie rozpatrywano program przyszłej działalności, jak również wcześniejsze dokonania oferentów. To był szczególny przetarg, a i okoliczności jego przebiegu też niecodzienne. Do przetargu między innymi próbowała przystąpić pani Katarzyna Napiórkowska – podnajemca części pomieszczeń od Spółdzielni „SPOŁEM” (jak się później okazało była nielegalnym sublokatorem). Komisja nie dopuściła jej oferty, ta była bowiem ograniczona jedynie do gotowości wynajmu parteru tego lokalu, natomiast przetarg dotyczył całości. W kolejnym etapie pani Napiórkowska występowała już jako team, wspólnie ze „Społem” , próbując nadać złożonej przez Spółdzielnię ofercie artystyczny wymiar. Przetarg przegrali. Wygrała moja firma, tylko to, że wygrała nie oznacza, ze dostaliśmy ten lokal od razu, ani „Społem”, ani pani K. Napiórkowska nie zamierzali się stamtąd wyprowadzić. Komisja zaproponowała nam, żebyśmy pozostawili na parterze galerię pani K. Napiórkowskiej. Wyraziliśmy zgodę. Do umowy najmu wpisano nam punkt, który o tym stanowił (załącznik nr 3). Umowa ta niczego nie zmieniła, „Społem” w dalszym ciągu pozostawało w lokalu wraz z nimi pani Napiórkowska. Była wiosna 1991 roku, pertraktowaliśmy ze „Społem”, zgodzili się wyprowadzić z końcem czerwca . Ceną był zakup całego wyposażenia tej restauracji. Wyposażeni, które dzień później wywieźliśmy na wysypisko śmieci. Ponadto zmuszeni byliśmy przejąć znakomitą część pracowników Spółdzielni „Społem”. Właściwie, wypłacając im należne odprawy mogliśmy się z nimi tylko pożegnać. To był kolejny, nadzwyczajny koszt wygranego przetargu. Wówczas wydawało się, że to była olbrzymia cena, jak się niebawem okazało była ona niczym, w porównaniu z tą, którą przyszło mi zapłacić w związku z panią K. Napiórkowską. Tę cenę płacę do dziś, ale po kolei. Mając wpisaną do umowy przez Zarząd Dzielnicy obligację do umożliwienia działalności galerii pani K. Napiórkowskiej na terenie lokalu , przy Rynku Starego Miasta, złożyłem jej serię propozycji dotyczących tej współpracy. Odpowiedź K. Napiórkowskiej brzmiała niezmiennie – „Nie”, co więcej nie ograniczała do tego swoich działań. Bez przerwy występowała do Zarządu dzielnicy i do jego poszczególnych członków z żądaniem rozwiązania ze mną umowy, a zawarciem jej z nią. To śmieszne ale niestety prawdziwe. Żądała wreszcie rozdzielenia tego lokalu i zawarcia dwóch odrębnych umów najmu. Podzielenia w związku z tym hallu wejściowego prostopadła ścianą, rozdzielającą, prowadzące do na s drogi. Tak powstać miała scenografia do współczesnej Fredrowskiej „Zemsty”. Z tą różnicą, że tamto to była komedia, a to jest dramatyczna opowieść. Jej działania nie ograniczały się do rozmów z Urzędem, zaprzyjaźnieni dziennikarze pisali o mnie obrzydliwe rzeczy w gazetach, próbując być sojusznikami pani k. Napiórkowskiej, w jak się wydawało wojnie Urzędu i Gesslera ze sztuką, coś okropnego. Nagle z człowieka, który miał wokół przyjaciół, człowieka który tworzy nowy kierunek usług, nową jakość restauratorstwa w Polsce, po 40 latach komunistycznego rozumienia gastronomii, zacząłem stawać się bezwzględnym kapitalistą, który „po trupach”, „depcząc słabą kobietę”, odbiera jej możliwość dalszej działalności. Gesslerem niegrzeczne dzieci można było straszyć. Wtedy też zrozumiałem, że nie jest to prawdą, co nią jest w istocie, lecz to co mówi się głośno. Zarówno ja, ja i urząd, znaliśmy prawdę i co najwyżej wyrażaliśmy ją w pismach do pani K. Napiórkowskiej, ani Urząd , ani ja nie wdawaliśmy się w publiczną dyskusję i to był pewnie błąd. W każdym razie, jaka była prawda z pewnością łatwo się Pan zorientuje czytając pismo Urzędu do pani Napiórkowskiej z dnia 29 marca 1991 r. (załącznik nr 5). My jedno, Napiórkowska drugie. „Społem” się w końcu wyprowadziło, Napiórkowska zaś nasiliła swoje działania , związane z chęcią podziału lokalu. Uniemożliwiła mi dostęp do wynajętych pomieszczeń (załącznik nr 6). Ponieważ, ani ja , ani Urząd nie mogliśmy wypracować z panią K. Napiórkowską żadnego kompromisu, który umożliwiałby realizację umowy, zakładającej jej funkcjonowanie w tym lokalu, Zarząd Dzielnicy podjął decyzję o wykreśleniu tego punktu z umowy i zwrócił się do mnie o wyeksmitowanie galerii z tego lokalu (załącznik nr 7).Teraz uświadomiłem sobie, ze mija 13 lat jak udowadniam, że nie jestem „wielbłądem”. Wszystko co się później działo , co dzieje się do dziś, było tylko konsekwencją tamtego czasu. Mam nadzieję, że dostrzeże Pan to słuchając tej historii, ale do rzeczy. Wystąpiłem do Sądu o eksmisję pani Napiórkowskiej (załącznik nr 10), sprawa ta trwa do dzisiaj . Do dzisiaj nie jest rozstrzygnięta, co więcej od blisko 11 lat nie miała ani jednego terminu. Jest zawieszona . Zawieszona albowiem pani K. Napiórkowska wystąpiła przeciwko Urzędowi i przeciwko mnie do Sądu o ustalenie, ze lokal który zajmowała prowadząc galerię, to zupełnie inny lokal, iż ten który został mi wynajęty umową z 18 marca 1991 roku (załącznik nr 9). W procesie tym ona stara się wykazać, że jej lokal mieści się pod zupełnie innym adresem, ten bowiem brzmi: Rynek Starego Miasta 19/21 i nie wchodzi w obszar lokalu Rynek Starego Miasta 21/21A, jak stwierdzono to był kompletny absurd. Lokal Rynek Starego Miasta 19/21 nigdy nie istniał (załącznik nr 8). Co więcej kobieta ta, w zależności jak było jej wygodnie w dwóch różnych procesach udowadniała dwie kompletnie wykluczające się sprawy, a to, ze lokal 19/21 istnieje i jest częścią lokalu 21/21a, a to, ze jest zupełnie innym lokalem, nie mającym z tym pierwszym nic wspólnego. Sąd na jednej z pierwszych rozpraw, zorientował się, ze proces o ustalenie, jest jedynie procesem pozornym i jego jedynym celem jest przedłużanie sprawy i nie dopuszczenie do rozstrzygnięcia rozprawy eksmisyjnej. Wówczas, pani K. Napiórkowska wystąpiła o zmianę składu sędziowskiego, tak postępowała wielokrotnie. Faktycznie do dzisiaj. Wreszcie udało się jej doprowadzić przedstawicieli Urzędu do poświadczenia w Sądzie nieprawdy. Celem tego działania miało być, bezprzetargowe przekazanie jej lokalu, to miało miejsce w 2002 roku. Kończąc mój list do Pana szczegółowo tę sprawę opiszę. My wróćmy jednak teraz do 1991 roku, z jednej strony jak opisałem to powyżej, Urząd Dzielnicy żąda abym natychmiast remontował lokal i eksmitował z niego panią K. Napiórkowską, z drugiej strony pani K. Napiórkowska oświadcza, że z tego lokalu się nie wyprowadzi. 2 grudnia 1991 roku dochodzi do awarii. Woda zalewa pomieszczenia piwnicy Wandy Warskiej. Pękła rura na parterze, na zapleczu pomieszczeń tzw. galerii pani K. Napiórkowskiej, ponieważ to był wynajmowany przeze mnie lokal, zawiadomiłem Policję, wezwałem hydraulików, firmę transportową „Węgiełek” i przy asyście dwóch usługowych firm nagrywających cały przebieg zdarzenia na taśmę wideo, najpierw otworzyliśmy te pomieszczenia, a następnie, wszystkie znajdujące się tam rzeczy przenieśliśmy do innych sal lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21a. Klucze od tych pomieszczeń wraz z rzeczami tam się znajdującymi próbowaliśmy przekazać pani Napiórkowskiej. Bezskutecznie, ta uruchomiła „wszystkich świętych”. Następnego dnia napisano o mnie „Gangster z twarzą Europejczyka”, że zacytuję tylko jedną z gazet. K. Napiórkowska wystąpiła z powództwem o przywrócenie posiadania i z kolejnymi pozwami o niewyobrażalne odszkodowania. Szczęśliwie miałem filmy wideo i do niczego się nie dotykałem. Zrobiła to na moje zlecenie firma transportowa, dokładnie dokumentując każdą zastaną rzecz, tak że trudno było dochodzić pani K. Napiórkowskiej odszkodowania do za zaginionego przysłowiowego Rembrandta. Tym niemniej w sprawie o przywrócenie posiadania Sąd nie bada czy osoba wnosząca sprawę ma czy miała jakikolwiek tytuł do zajmowania przedmiotowego lokalu. Sprawdza jedynie, czy w tym lokalu kiedykolwiek była, w dobrej czy w złej woli, to już Sądu nie interesuje. Jedynie to czy była , jeśli tak, orzeka jej tam przywrócenie, a eksmitować ją można dopiero po prawomocnie orzeczonym wyroku eksmisyjnym. Tak też się stało w wypadku pani K. Napiórkowskiej, sąd orzekł przywrócenie jej do tego lokalu, w związku z naruszonym przeze mnie, jej tego lokalu posiadaniem. Ona triumfowała. Pokazywała ten wyrok na lewo i prawo, wprowadzając wszystkich w błąd, mówiąc bowiem, że to Sąd przyznał jej ten lokal. Było to wierutne kłamstwo (załącznik nr 9). Wyrok ten, jak się później okazało nie nadawał się do wykonania. K. Napiórkowska wystąpiła bowiem o przywrócenie jej do lokalu 19/21, ten nigdy nie istniał. Wobec takiego obrotu sprawy Napiórkowska zmuszona jest poinformować Sąd, że w jej pozwie nastąpiła oczywista pomyłka, że chodzi oczywiście o lokal 21/21A, który ma jedynie wejście od zaplecza mieszczącego się w kamienicy 19 i to określenie 19/21 to jest taki swoistego rodzaju „skrót myślowy”. Ten swoisty „skrót myślowy” nie przeszkadza jej w innym procesie dowodzić, że to jest zupełnie inny lokal, a więc moja umowa z Gminą nie obejmuje jej lokalu. Wyrok ten będzie miał szczególne znaczenie w wypadkach, które nastąpiły w 2001 i 2002 roku. Napiszę więc o nich później. Przez cały czas mojego sporu z szeroko pojętym „miastem”, pani K. Napiórkowska będzie się pojawiała, dlatego też tak dokładnie i szczegółowo o niej piszę.
Jest rok 1992 r., Miasto zawiera z moją spółką „Gessler” umowę najmu na lokal przy ul. Senatorskiej (pisałem o tym wcześniej, to jest ten lokal, który został przeze mnie zbudowany). Ledwie zawiera tę umowę już ją wypowiada. Powstaje bowiem szczególna sytuacja w Mieście. Według ówczesnego ustroju Stolicy, była ona z jednej strony miastem dzielnic z ich zarządami i burmistrzami, z drugiej zaś, dzielnice ty były skoncentrowane w Związek Gmin Dzielnic Warszawy ze stojącym na ich czele prezydentem. Nikt, tak na dobrą sprawę nie wiedział, co do kogo należy, kto za co odpowiada i kto ma jakie prawa. Dość powiedzieć, ze Prezydent Warszawy postanowił oddać pałac „Błękitny” rodzinie Zamoyskich, do której należał on przed wojną i co za tym idzie, ze wypowiada najem jego użytkownikom, to jest podległym mu MZK i przy okazji mojej firmie. Władający Dzielnicą Śródmieście Burmistrz oświadczył, ze Prezydent może decydować o MZK, ale w żadnym razie o budynku w którym mieszczą się ich biura (w/w pałac „Błękitny”).Ten bowiem jest na terenie zarządzanej przez niego dzielnicy i należy do jego substytucji nieruchomościowej, a co za tym idzie, jedynie dzielnica będzie o tym pałacu decydować. Poczułem się mało komfortowo. Na górze wojna, a ja w wynajętym lokalu, o który toczy się spór. Tyle tylko, ze to ja włożyłem w ten lokal równowartość kilkuset tysięcy dolarów. Proszę urzędy o rozstrzygnięcie sprawy i albo o bezpieczny najem albo zwrot pieniędzy. Jestem odsyłany od drzwi do drzwi, czuję, ze jestem bez szans. Proszę sobie przeczytać akapit o tej sytuacji i jeszcze raz wyobrazić sobie moje położenie i zastanowić się jakie miałem wyjście. Wybrałem takie, że aby zwrócić uwagę, że pieniądze te mają dla mnie i mojej rodziny fundamentalne znaczenie, przestałem płacić czynsz zarówno za jeden, jak i drugi lokal, oświadczając, że spróbuję „odmieszkać” włożone w budowę kwoty. Urząd w dalszym ciągu milczał, czas mijał i nic. Trwały jedynie spory między Dzielnicą, a Prezydentem. Ja pisałem pisma bez odpowiedzi i tak minął rok. Czas w którym inwestowałem pieniądze, zgodnie z umową zawartą w czasie konkursu, w lokal przy Rynku Starego Miasta. Spółka moja wydrenowana niemal do cna z pieniędzy, w związku z budową zaciągnęła kredyt w Banku Spółdzielczym rzemiosła na ul. Podwale w kwocie o równowartości 400 tysięcy USD, z przeznaczeniem na remont i przebudowę restauracji na rynku Starego Miasta. Zaczęła się galopująca inflacja, sprzedaliśmy rodzinny dom, zwróciliśmy kredyt. W tym samym mnie więcej czasie otrzymałem wypowiedzenie umowy najmu na kolejny lokal, ten na Rynku Starego Miasta. Wypowiedzenie to jedno, nadto urzędnicy zamknęli mi drzwi do restauracji, odcięli dopływ energii, wody i gazu. Oświadczono mi, ze możemy zacząć rozmawiać, jak zostanie zapłacona znacząca część długu (jak przyjęto nazywać rozliczenia między nami). Zaciągnąłem lombardową pożyczkę i wpłaciłem do kasy żądaną kwotę. Wówczas przedstawiono mi dokument o nazwie porozumienie, który to opisując relacje między nami precyzował sposób wzajemnych rozliczeń. Nie był on korzystny dla mnie, albowiem proponował rozliczenie nakładów poniesionych na budowę Senatorskiej, nie na podstawie rzeczywiście wydanych pieniędzy (analiza rachunków), a jedynie refundacji kosztów, które to zostaną przyjęte i opisane przez biegłych rzeczoznawców wybranych przez Urząd (załącznik nr 11). Nie mając innego wyjścia, niż przyjęcie tego rozwiązania, zawarłem Porozumienie. Raport był gotowy na 31 maja. Czerwiec był miesiącem wyborów samorządowych, urzędnicy którzy podpisywali porozumienie ze strony miasta, naturalnie startowali w wyborach. I tu nagle taki „pasztet”. Z wyceny wynika bowiem, ze miasto jest mi winne olbrzymią sumę pieniędzy, którą należałoby natychmiast wypłacić. Tymczasem urzędnicy przedstawiali się w prasie jako moi wierzyciele, co więcej potrafiący swój dług egzekwować. Jak do tego podejść w dniu wyborów? Otóż dostaję pismo, ze realizację dalszą porozumienia przekładamy na okres po wyborach (załącznik nr 14). Niestety wybory przegrywają, wówczas dostaję lakoniczne pismo, że w związku z niewywiązaniem się z mojej strony z zawartego porozumienia, miasto rozwiązuje je, ponadto wypowiada umowę najmu na Rynek Starego Miasta 21/21A (załącznik nr 15). W bilansie urzędu wpisana była należność od pana Gesslera w kwocie idącej w wielkie liczby, tymczasem znacznie większą kwotę należałoby wpisać po stronie zobowiązań Urzędu. Jak takie dokumenty przekazać następcy? Najlepiej napisać „…wypowiadam porozumienie…” i wówczas nie ma kłopotu, ja piszę pisma i nic (załącznik nr 16). Nowi urzędnicy każą czekać na ukonstytuowanie się nowego Zarządu, ten prosi o czas do przeanalizowania sprawy. Mijają kolejne miesiące, restauracja na ul. Senatorskiej jest zamknięta, nie prowadzę tam działalności czekając na rozstrzygnięcia. Nagle nadzwyczajny ruch w sprawie, dyrektor Zarządu Domów Komunalnych – Ryszard Słowik, zaprasza mnie na spotkanie, oświadcza że zapoznał się z moją sprawą i jest gotowy załatwić ją natychmiast. Muszę jedynie jak najprędzej przekazać lokal przy ul. Senatorskiej i zgodzić się na obniżenie moich roszczeń wynikających z jego budowy. Powiedziałem: dobrze. Proszę pamiętać, że wszystkie własne i pożyczone środki zainwestowałem w lokale, których najem miałem wypowiedziany. To było kolejne uzgodnienie „pod pistoletem”, trudno, poprosiłem o dokument w tej sprawie, otrzymałem pismo, ze zgodnie z rozmowami urząd prosi o wydanie lokalu przy Senatorskiej, w dniu takim i takim (załącznik nr 17).Nie miało się ono nijak do naszych uzgodnień. Poprosiłem o pismo wyrażające stanowisko urzędu w sprawie dotyczącej obu lokali i realizacji porozumienia zawartego przed rokiem. Otrzymałem kolejne pismo (załącznik nr 18). Również ono nie oddawało istoty naszych rozmów, które miały zamknięty charakter. Jasno precyzowały obligacje po stronie urzędu i po mojej. To pismo jedynie zapowiadało takie możliwości. Stanowczo poprosiłem o jednoznaczne oświadczenie urzędu precyzujące jego stanowisko i deklarację. Otrzymałem je dzień później (załącznik nr 19).W związku z takimi uzgodnieniami, 28 kwietnia protokołem zdawczo-odbiorczym przekazałem lokal przy ul. Senatorskiej, rozumiejąc że nie może nastąpić rozliczenie lokalu, który nie został miastu zwrócony. Raz jeszcze podkreślam, że roszczenia wówczas zapowiadane dotyczyły jedynie nakładów poniesionych przeze mnie na lokal przy ul. Senatorskiej, a nie obejmowały nakładów poczynionych (a precyzyjne przez moją spółkę) na lokal przy Rynku Starego Miasta. To było dość oczywiste, ten bowiem Spółka miała prowadzić, w odróżnieniu od tego który zdawała i jego budowę rozliczała. Tak się jedynie wydawało. Urzędnicy z dnia na dzień przekładali podpisanie aneksu, a to zasłaniając się aresztowaniami do jakich doszło w związku z malwersacjami w ZDK i przelewaniem pieniędzy na konta w Luksemburgu, a co za tym idzie właściwej reprezentacji w tymże Zarządzie, a to sezonem urlopowym. Tak dobrnęliśmy do września i terminu pierwszej sprawy eksmisyjnej, co do której zarząd się określił w swoim oświadczeniu z 26 kwietnia, ze podjął decyzję o jej wycofaniu. Tymczasem na wokandzie został wywołany jej termin. Przedstawiciele urzędu oświadczyli w czasie rozprawy, ze to nieporozumienie i stosowne dokumenty, w tej sprawie złożą do Sądu. Trwa wymiana propozycji porozumienia, będącego aneksem do porozumienia z 1994 roku (załącznik nr 13). Od dyrektora Słowika w końcu otrzymuję treść proponowanego aktu notarialnego dotyczącego umowy najmu lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21A wraz z zaproszeniem do jego podpisania w pierwszych dniach grudnia (załącznik nr 20). Tymczasem 27 listopada od tegoż Słowika otrzymuję kuriozalne pismo, w którym mówi, ze nie może zwrócić pieniędzy za remont i budowę Senatorskiej, bo nie wie komu je zwrócić, mnie czy mojemu bratu (Piotrowi Gessler). Więc na razie ich nie będzie zwracał (załącznik nr 21). (Mówią, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Ponieważ tego było już nadto, a w dodatku termin u notariusza po raz kolejny został odłożony, jak również odmówiono mi wystawienia ogródka przed restauracją na płycie Rynku Starego Miasta, powołując się na brak tej umowy, kwadratura koła. Historia jak z F. Kafki (załącznik nr 24 a,b,c,d). W tej sytuacji zwróciłem się ze skargą do V-ce Prezydenta warszawy – Pawła Bujalskiego, odpowiedzialnego w tym urzędzie za sprawy skarg i wniosków. Prezydent był tak uprzejmy, że zorganizował spotkanie o które prosiłem z przedstawicielami Rady, Urzędu Dzielnicy i Zarządu Domów Komunalnych, to jest stron zainteresowanych w sprawie (załącznik nr 25). To był kolejny, szczególny moment, w ustroju Warszawy. To Prezydent powołał dyrektora dzielnicy, ale ten mu nie podlegał, wobec tego na tak zorganizowane spotkanie praktycznie nikt nie przyszedł (załącznik nr 26). Prezydent poradził mi, abym wystąpił do sądu. To był też czas licznych konferencji prasowych panów Słowika i Rasińskiego, w których to przedstawiano mnie, jako największego dłużnika Miasta (załącznik nr 27). Jak również próbowano mnie wyprowadzić z restauracji siłą. Taka była codzienna praktyka tych Panów w owym czasie. W tej sytuacji nie mam innego wyjścia , wiem już, że mam do czynienia z bezwzględnymi ludźmi , którzy nie chcą załatwić uczciwie spraw. Piszę pozew do sądu, prosząc ten, o jak najpilniejsze objęcie mnie ochroną, albowiem w każdej chwili spodziewam się ataków, ze strony Miasta. Składam w sądzie stosowne dokumenty , sąd po ich przeanalizowaniu wydaje postanowienie (załącznik nr 28). Występuję do Miasta o wydanie zgody na wystawienie ogródka – odmowa. Odmowa w tym i we wszystkich następnych latach. Obroty restauracji w drastyczny sposób spadają w okresie sezonu, w stosunku do innych miejsc, a co najważniejsze analiza porównania tych lat i wszystkich poprzednich , kiedy to firma miała na Rynku ogródek, wykazuje, ze traciliśmy około 100.000 zł miesięcznie. Wg danych księgowych za maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień lat 1996, 1997, 1998, 1999, 2000, 2001, 2002. To daje na w prostym wyliczeniu tylko z tego tytułu straty Spółki na poziomie 3.500 tysięcy złotych (słownie: trzy miliony pięćset tysięcy złotych). Nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodzi do środka restauracji wiosną i latem, jeśli może usiąść na Rynku, na powietrzu. Przed naszą restauracją przez wszystkie te lata, przez wszystkie miesiące był pusty plac. Proponowałem zapłatę za rok z góry. Nic. Miasto wolało tracić. W tym czasie ekspiruje wydana kilka lat wcześniej koncesja na sprzedaż przez Spółkę alkoholu w lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21A (załącznik nr 29). Występuję o przedłużenie tejże. Wniosek swój motywuję postanowieniem Sadu zakazującego Miastu działań utrudniających Spółce prowadzenia normalnej działalności gospodarczej. Czymże innym jest brak koncesji na sprzedaż alkoholu – w takim miejscu, w takiej restauracji. Nie możliwym jest prowadzenie tej restauracji bez alkoholu. Oczywiście dostaję odmowę od dyrektora Rasińskiego. Nie mam, jak piszę ważnej umowy na najem lokalu. W związku z tym, nie należy mi się koncesja, żadne argumenty nie mają znaczenia (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze) (załącznik nr 31). Odwołuję się do SKO, które utrzymuje decyzję w mocy. Skarżę się do NSA. Wygrywam (załącznik nr 32). Hurra. Naczelny Sąd Administracyjny oświadczył, że nie miano mi prawa odmówić zgody na sprzedaż, powołując się na brak tytułu prawnego do lokalu. Taka odmowa jest nie zgodna z prawem. Składam więc, po wielu miesiącach oczekiwania, kolejny wniosek zezwolenie na sprzedaż alkoholu (załącznik nr 33). Przedstawiam wyrok NSA. Odmowa z tych samych powodów (załącznik nr 34) Biegnę do Sadu, ten nie ma prawa do opatrywania swoich wyroków klauzula wykonalności. Naczelny Sąd wydaję wyroki, urzędnicy na nie gwiżdżą. To jest prawo? To jest Miasto prawa? Jak ja sprzedaję alkohol w największej i najsłynniejszej restauracji Warszawy bez zezwolenia (bo urzędnicy mi go odmawiają) , to ja popełniam przestępstwo, ale jak NSA wydaje wyrok mówiący, ze urzędnicy nie mieli prawa odmówić mi wydania koncesji, a oni jednak dalej odmawiają, to nie jest to przestępstwem? Toż to, jako żywo Sienkiewiczowska opowieść o Kalim, czy raczej poetyka praw z Sołżenicynowskiego „Gułagu”. W tym czasie w sądach toczą się procesy. Zarząd domów Komunalnych wystąpił o eksmisję z lokalu przy Rynku Starego Miasta. W toku tego procesu sędzia zapytała mnie, czy ja prowadzę pod tym adresem działalność. Oświadczyłem, ze nie, zgodnie z prawdą. Co więcej od pierwszego dnia, w którym lokal ten przejęliśmy protokołem zdawczo-odbiorczym w lecie 1991 roku. Zrobiła to „Gessler” sp. z o.o., ja nigdy nie miałem zarejestrowanej działalności gospodarczej, indywidualnej. To od początku „Gessler” sp. z o.o. zatrudniała tam pracowników, to ona płaciła od początku czynsz, ona płaciła podatki. Na nią były zarejestrowane wszystkie telefony i media. To wreszcie na nią Urząd wystawiał stosowne zezwolenia i jej dawał prawo prowadzenia ogródka. Sąd wobec określonego jako pozwanego Adama Gesslera, orzekł eksmisję z lokalu przy Rynku starego Miasta 21 (załącznik nr 36). To naturalnie był od początku absurdalny wyrok, jak i proces był absurdalnym. Można się było o tym przekonać już w chwili, kiedy dojść miało do orzeczonej eksmisji. Komornik, któremu gmina zleciła przeprowadzenie tej sprawy wezwał mnie do opuszczenia lokalu. Zgodnie z wyrokiem (załącznik nr 35). Po czym ustaliwszy, kto w istocie włada tym lokalem, odstąpił od tej eksmisji zawiadamiając o tym gminę (załącznik nr 37). Jak dalece działania Urzędu były w tej sprawie nie zrozumiałymi, będę wykazywał w swej opowieści dalej, co i rusz. Przez kolejne lata Urzędnicy wykazując swoją aktywność w tej sprawie wysyłali kolejne razy, komorników z identycznymi skutkami, a później skarżono do sądów ich odstąpienia od czynności lub próbowano uzyskać od sądów rozciągnięcie tego wyroku, także na spółkę „Gessler”, która pozwaną nie była. Zawsze z tym samym skutkiem. Tak działano , tylko z jednego powodu. Ilekroć prowadziłem rozmowy z istotnymi osobami we władzach Warszawy i te mogły zakończyć ten spór, ludzie pokroju Słowika, Judkowiakowej, czy wcześniej Rasińskiego , pytani przez moich adwersarzy o opinię , mogli nieodmiennie w takich chwilach mówić „…nie ma co z Gesslerem rozmawiać. Mamy przeciwko niemu wyrok eksmisyjny i on za chwilę będzie stamtąd wyrzucony…” I tak od 1998 roku do 2002 roku, nieodmiennie to samo. Proszę na to popatrzeć i powiedzieć, czy analizując działania Pańskich poprzedników można mieć inną niż tę, wskazaną przeze mnie, optykę tej sprawy. Jakież to niewyobrażalne szkody poczyniono takimi działaniami. Kolejny raz pozwolę sobie napisać, ze jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. W tym czasie toczy się druga sprawa z mojego powództwa o uznanie porozumienia zawartego z gminą w 1994 roku za ważne i obowiązujące. Proszę sobie wyobrazić, ze teraz pisząc to pismo przekładam kolejne dokumenty różnych aspektów tej sprawy i prawdę powiedziawszy, jawi mi się obraz tego Urzędu dość fatalny. Jakiej by sprawy nie dotknąć, to wychodzi arogancja i prywata. To załatwiając mniejsze lub większe interesiki, kompletnie nie pochylano się nad racjami, nie respektowano prawdy, nie dbano ani o interes społeczny, ani publiczny. No bo spróbujmy czytając kolejne dokumenty i tylko dokumenty popatrzeć na losy moich spraw. Można by, gdyby nie one, uwierzyć w spiskową teorię dziejów, ja natomiast wykażę, układając te dokumenty w pewien wieloletni łańcuszek, ze działania te mają kryminogenny charakter, tak w sprawie najmu lokalu na Rynku Starego Miasta 21/21A, a co za tym idzie alkoholu, ogródka czy wreszcie pani K. Napiórkowskiej i jej udziału w całym zdarzeniu. Proszę popatrzeć na taki oto zespół dokumentów, z którymi związane są osoby Państwa: H. Judkowiak, Ryszarda Słowika, M. Rasińskiego (załączniki nr 45, 46, 47, 59I, 59J).
[NOTATKA DLA CZYTELNIKA: OD TEGO MOMENTU ZALACZNIKI BEDA UZUPELNIONE I RENUMEROWANE]
- 05.05.1988 r. - przydzielono mi lokal na Sentorskiej 37 o pow. 181 m2,
- 27.11.1989 r. – zatwierdzony przez Konserwatora projekt rozbudowy,
- 15.02.1990 r. – umowa z firmą „Ewmark” na rozbudowę,
-11.04.1991 r. – złożenie dokumentów rozbudowy powykonawczych do Urzędu,
- 26.10.1992 r. – umowa najmu na Senatorską 37 na już rozbudowaną 588 m2,
- 22.04.1994 r. – porozumienie o zwrocie pieniędzy po przeprowadzeniu przez biegłych wyceny (patrz par. 3),
- 10.05.1994 r. – ZDK wyznacza biegłych,
- 31.05.1994 r. - biegli składają wycenę
- czerwiec’94 – ZDK powinno oddać pieniądze. Pieniędzy nie ma.
- czerwiec ’94 – wybory w mieście. Ludzie z ZDK przegrywają.
- 07.09.1994 r. - bez powodu wypowiedzenie porozumienia,
- 26.04.1995 r. – pismo, ze kompensujemy długi i tak rozliczamy pieniądze, ze za Senatorską mam dostać Stare Miasto,
- 28.04.1995 r. – oddaję Senatorską protokołem zdawczym,
- 27.11.1995 r. – biegli nie ważni, potrzebne rachunki, bo nie wiadomo komu oddać pieniądze bratu czy mnie,
- 06.05.1996 r. – po roku od oddania lokalu ZDK dokonał jego oględzin. Ustalił, że roszczenia za Senatorską są bezzasadne i w ogóle nie należy łączyć tych spraw obu lokali,
- czerwiec’ 98 wybory w mieście. Startuje Słowik i Rasiński. Przegrywają,
- 01.12.1998 r. – ogłoszenie w prasie. Rzutem na taśmę próbują sprzedać fikcyjną wierzytelność. Kto kupi ma lokal bez przetargu.
- 15.12.1998 r. – termin nadsyłania ofert i rozstrzygnięcia przetargu,
-14.12.1998 r. – komornik sądowy zakazuje mojemu dłużnikowi tj. ZDK przeprowadzić przetarg,
- 16.12.1998 r. – Słowik i Rasiński przekazują Urzędy następcom.
- 20.03.2001 r. – w przeddzień podpisania przeze mnie kolejnego ;porozumienia z Zarządem Dzielnicy dotyczącego lokali na Senatorskiej i Starym Mieście, Słowik i w jego imieniu Judkowiak piszą, ze moje roszczenia się przedawniły (patrz: pismo z dnia 20.03.2001 r. strona 2 akapit zakreślony).
Czy to nie jest obrzydliwe? (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Podobną analizę przeprowadzę pod koniec mojej opowieści o Urzędzie i pani Napiórkowskiej. Ale cofnijmy się do spraw związanych z najmem lokalu przy ul. Rynek starego Miasta. W okresie pracy pod rządami pana marka Rasińskiego zapisywałem się na spotkania z dyrektorem Dzielnicy 27 razy, celem rozwiązania problemu, ani razu nie zostałem przyjęty. Kiedyś Zarząd Domów Komunalnych napisał, ze ponieważ nie wywiązałem się z porozumienia z kwietnia 1994 roku, to wypowiada to porozumienie, pragnę załączyć teraz zrobioną na użytek procesu sadowego, analizę prawną terminów tego porozumienia, zawartą w piśmie procesowym Kancelarii adwokackiej adw. A. Rogoyskiego (załącznik nr 43). Z niej jasno wynika, kto się z porozumienia nie wywiązał. Ostatni okres moich rozmów z urzędem rozpoczął się w 2000 roku. Wówczas to zwróciłem się po 7 latach prowadzenia restauracji bez umowy najmu, bez koncesji na alkohol, bez ogródka do Burmistrza z propozycją jakiegokolwiek zakończenia tej historii, byle już. Zrzekałem się należnych pieniędzy za budowę Senatorskiej. Uznawałem jakieś „chore” długi, byle to się skończyło. Napisałem list do burmistrza Wieteski. On przyjął mnie, powiedział ze rozumie moja sprawę – to ciekawe, ja już jej nie rozumiałem – i postara się wreszcie ją załatwić. Prosił mnie o przedstawienie na piśmie propozycji jej rozstrzygnięcia. Dnia 20 listopada 2000 r. pismo takie złożyłem w jego gabinecie (załącznik nr 44). Złożone przeze mnie dokumenty zostały przez Pana burmistrza przekazane dzielnicy Śródmieście do przeanalizowania, z prośbą o zajęcie stanowiska. W wyniku tych operacji 9 lutego 2001 roku doszło do spotkania. Uczestniczyli w nim: pan Burmistrz Jan Wieteska, pan Tadeusz Miętus – Z-ca Dyrektora Dzielnicy Śródmieście i ja. Wyjaśniliśmy sobie całą sprawę. Z tego spotkania powstała notatka, precyzująca stanowiska, jak również określająca dalszy tryb postępowania (załącznik nr 45). Dnia 5 marca 2001 r. złożyłem w Zarządzie Dzielnicy Warszawa- Śródmieście pismo obrazujące stan realizacji postanowień zawartych w notatce z dnia 9 lutego 2001 r. (załącznik nr 46). Doszło w tym dniu do mojego spotkania z dyrektorem Tadeuszem Miętusem, podczas którego omówiliśmy kwestię czasowego zdania przeze mnie części lokalu. Było to związane z pismem komorniczym o przywróceniu pomieszczenia pani Katarzynie Napiórkowskiej, która dla mnie, jak i dla Gminy nie była nigdy najemcą tego lokalu, była jedynie, jak to określiła Gmina „dzikim lokatorem”. Ustaliliśmy podczas tego spotkania, ze w dniu 6 marca 2001 r. zdam Gminie tę część lokalu (gmina nie była stroną postępowania komorniczego) i w ten sposób unikniemy powtórnego wprowadzenia się tam pani K. Napiórkowskiej. Dnia 6 marca podpisałem z Dzielnicą Śródmieście protokół porozumienia w tej kwestii i zdałem tę część lokalu (załącznik nr 47 A, B, C). 13 marca 2001 r. Kancelaria Adwokacka mecenasa Adama Ufnala przekazała, Zarządowi Dzielnicy Śródmieście projekt porozumienia wynikającego z wcześniejszych uzgodnień (załącznik nr 48). Po kolejnych korektach nanoszonych zarówno przez ZDK, jak i Zarząd Śródmieścia w dniu 23 marca 2001 r. podpisaliśmy porozumienie, zamykające cały konflikt i dające możliwość podpisania umowy najmu (załącznik nr 49). W tym momencie informacja o podpisaniu porozumienia dotarła do pani K. Napiórkowskiej. Zrozumiała, że raz na zawsze jej szansa na ten lokal upada. Latami w pieniacki sposób próbowała mnie oczerniać i działać tak, abym nigdy nie porozumiał się z Gminą. Tak postąpiła i tym razem. Zwróciła się o pomoc do pani poseł Danuty Waniek, która to zadzwoniła do Gminy i do Z-cy Burmistrza pana Bogdana Michalskiego, również do gazety Życie Warszawy z informacjami nie prawdziwymi, prosząc o działania, które miałyby przeszkodzić w realizacji porozumienia. Wiadomości o powyższych działaniach zostały przekazane zarówno przez redaktora naczelnego gazety, jak również nie ukrywał ich Burmistrz Michalski w rozmowie z moim pełnomocnikiem. Dowiedziałem się o tym niestety post fatum. Gazeta bez rozmowy ze mną opublikowała obrzydliwy artykuł w dniu 27 marca 2001 r. (załącznik nr 50). Burmistrz Michalski w dniu 28 marca 2001 r. pisze pismo zarówno do dyrektora Miętusa, jak i do pani komornik, że może oddać lokal pani K. Napiórkowskiej (załącznik nr 51 i 52). Był to kompletny absurd, jak sądzę Burmistrz Michalski zupełnie nie mając pojęcia o całej sprawie, uległ zarówno interwencji pani poseł Waniek, jak i kłamliwemu artykułowi w gazecie. Stanowisko Gminy czy Dzielnicy w tej sprawie było zawsze jednoznaczne. Pani Napiórkowska zawsze była „dzikim Lokatorem” i Gmina żądała ode mnie jej eksmisji. Swoje stanowisko latami prezentowała zarówno w pismach do pani K. Napiórkowskiej, jak i w sądzie (załącznik nr 53 i 59G). I tutaj nagle takie pismo. Po przeczytaniu artykułu z dnia 27 marca 2001 r. w Życiu Warszawy napisałem 29 marca list do pana Burmistrza Wieteski, wyjaśniający kwestie podnoszone w tym artykule (załącznik nr 54). Kancelaria mecenasa Andrzeja Rogoyskiego, kolejne która obok kancelarii „Ufnal i Partnerzy” i „Jełowicki i Partnerzy”, reprezentuje interesy moich spółek, napisała pismo w dniu 30.03.2001 r. do Burmistrza Michalskiego wyjaśniające brak słuszności jego postępowania (załącznik nr 55). 30 marca 2001 r. w gazecie ‘Życie Warszawy” ukazał się dzisiaj kolejny obrzydliwy i nieprawdziwy artykuł (załącznik nr 56). Po tym artykule udałem się z dokumentami na rozmowę z redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”. Podczas tego spotkania – otworzył oczy na prawdę całej sprawy. Powiedział mi wówczas o telefonach pani poseł D. Waniek, mających na celu zdyskredytowanie mnie. W wyniku tego spotkania redaktorzy „Życia Warszawy” przejrzeli wszystkie dokumenty, tak dotyczące historii mojego konfliktu z Gminą, jak i spraw związanych z panią K. Napiórkowską. Odbyli szereg wizyt w sekretariatach sądów, tak powstał najpierw wywiad ze mną w dniu 4 marca 2001 r. (załącznik nr 57), jak i artykuł odsłaniający prawdę i manipulację nią, wykonywane przez panią. K. Napiórkowską – za publikowanie których, gazeta jak pisze „…Powinna mnie przeprosić…” (załącznik nr 58). Mimo przedstawienia ewidentnych racji z mojej strony, jak również mimo, zgodnego z moim stanowiska Dzielnicy Śródmieście i Zarządu Domów Komunalnych, Burmistrz Michalski zdecydował się oddać lokal pani K. Napiórkowskiej. Później próbował to naprawić, karząc jej się w ciągu siedmiu dni wyprowadzić, czy też proponując przystąpić do konkursu, który zamierza rozpisać na mój lokal !!! Na lokal, co do którego ja już zawarłem porozumienie. To się nie da opisać. Gmina naraziła mnie na stratę na jej rzecz 800 tysięcy dolarów i dalszych setek tysięcy w związku z brakiem ogródka i alkoholowej koncesji. To tylko tak liczone wprost, bez żadnych odsetek.
Panie Prezydencie,
Ja się na to zgodziłem, ale Pan Michalski wraz z osobami z ZDK (Judkowiak, Słowik), z nieznanych mi powodów, które jedynie mogę się domyślać (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze) chciał mi jeszcze zabrać restaurację. Bo jakże inaczej można rozumieć jego działania – zawieszające ze mną rozmowy. Nakazuje Dzielnicy ten sam tryb postępowania. Wreszcie doprowadzenie najpierw do przekazania lokalu pani K. Napiórkowskiej, a później konstruuje z nią umowę. To teraz obiecywany wcześniej marsz po dokumentach z Napiórkowską. Podobny do tego o rozliczeniach z Senatorską. Ten pod roboczym tytułem „Siła pani Danuty Waniek” (załączniki ponumerowane poniżej).
[Notatka dla czytelnika: w dniu dzisiejszym (18.08.2012) brakuje kilku załączników - do uzupełnienia]
Zał. 3 – umowa z 18 marca 1991 r. z wpisanym aneksem do działalności K. Napiórkowskiej,
Zał. 5 – 9 marca 1991 r. gmina wyjaśnia pani Napiórkowskiej niemożność podziału lokalu i informuje kto wygrał konkurs,
Zał. 6 – 26 czerwca 1991 r. Gmina informuje, ze pani Napiórkowska w lokalu jest nielegalnie,
Zał. 5A – pismo z dnia 24.02.1992 r. z Urzedu dzielnicy, że jestem jedynym najemcą całego lokalu,
Zał. 53 i 59G – Pismo ZDK do Sądu z dnia 18.01.1999 r. oświadczające, że nigdy pani Napiórkowska nie była prawnym najemcą tego lokalu,
Zał. 42 – 06.03.2001 r. porozumienie w sprawie przekazania lokalu do dyspozycji gminy,
Zał. 43 – 07.03.2001 r. protokół przekazania lokalu,
Zał. 50 - 28.03.2001 r. decyzja Michalskiego (po rozmowie z panią Waniek) o przekazaniu lokalu pani Napiórkowskiej,
Zał. 55 – analiza prawna całej sytuacji zrobiona przez Kancelarię A Rogoyskiego,
Zał. 56 i 57 – pismo o tym jak Michalski (i Waniek) zawiesili możliwość realizacji wcześniejszych uzgodnień rozwiązujących sprawę sporów pomiędzy spółką „Gessler”, a Urzędem Miasta, a dotyczących lokali na Rynku Starego Miasta i Senatorskiej,
Zał. 59O – Kłosiewicz zwraca się do Sądu z prośbą, żeby Gessler przestał uczestniczyć w procesie,
Zał. 59P – protokół sądowy wraz z ugodą sądową (kryminalna sprawa – poświadczenie nieprawdy) pełnomocnik Gminy oświadczył, ze pani Napiórkowska wygrała konkurs w 1991 roku i ona jest najemczynią lokalu.
Zał. 59R – Gessler składa zażalenie do Sądu Apelacyjnego,
Zał. 59!! – Nie dysponuję kopią tego dokumentu , ale znajdziecie ją Państwo w aktach Urzędu. Jest to umowa zawarta bez przetargu z panią Napiórkowską na lokal na Starym Mieście 19/21/21A. (bez przetargu, ponieważ została zawarta „ugoda sądowa”). Umowa ta mówi, że jest to lokal z wejściem od podwórka i z wyjściem ewakuacyjnym od strony Rynku,
Zał. 59!!! – Ponieważ pani Napiórkowska jest „prawnym najemcą” ZDK pisze do mnie, żebym umożliwił jej wchodzenie do lokalu,
Zał. 59S – Na szczęście Sąd postanowił przerwać ten łańcuch idiotyzmów. Ponieważ ugoda jest nie ważna, to co za tym idzie zawarta na jej podstawie umowa Gminy (Michalski, Waniek) z K. Napiórkowską jest nie ważna.
Czyż nie jest to surrealistyczna historia, której wynika, ze w zależności od tego jakie ma się znajomości, takie ma się prawa lub wręcz można odmienić losy konkursu sprzed 10 lat.
Panie Prezydencie,
Konkludując całą moją opowieść, w której próbowałem określić w punktach w miejscu spraw, jesteśmy po 15 latach łączących nas umów.
Wróćmy teraz do zasadniczej sprawy to jest umowy z 23 marca 2001 r. zawarłem porozumienie z Gminą. Porozumienie na którym to Gmina jedynie zyskiwała. Kończył się nasz spór. Ja uznawałem, że moje roszczenia się przedawniły, a Gminy nie, mimo przedawnienia. Uznawałem również przedawnione odsetki. Wpłaciłem pierwszą ratę, złożyłem weksle, a tu blokada. (Załącznik nr 60, 60A). Dlaczego? (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Od podpisania tego dokumentu do dziś na rachunek Gminy wpłynęłoby 7.070.464,00 zł. Tymczasem jeden urzędnik napisał „zawieszamy!” i proszę powiedzieć mi jakie są konsekwencje jego kryminalnego zachowania? Żadne. Spójrzmy na to z innej strony, nie wpłaciłbym tych pieniędzy to od 24 miesięcy nie byłoby mnie w tym lokalu. Gmina miałaby go pustym i mogłaby wyjąc komukolwiek. Spółka poddała się zapisom art. 777. Tak powstał kolejny proces. Ja wystąpiłem do Sądu o uznanie zawartego z Dzielnicą porozumienia za ważne i obowiązujące. Poprosiłem znakomitą kancelarię adw. dr Z. Banaszczyka o opinię prawną tego porozumienia (załącznik nr 61). W konsekwencji ja wniosłem pozew o odszkodowanie p-ko Miastu, domagam się w nim 21.400.000 zł (załącznik nr 62) i tak możemy w kółko.
Panie Prezydencie,
Mam już wrażenie, ze ten list jest swoistego rodzaju dowodem na to, że albo ja zwariowałem albo jestem blisko.
Proszę mi pomóc, proszę jak obiecał mi Pan przeczytać ten list wraz załącznikami.
Jestem przekonany, że po tej lekturze zrozumie Pan moją determinację w dążeniu do podpisania umowy najmu. Mam nadzieję, że uda nam się wypracować jakieś kompromisowe rozwiązanie.
Adam Gessler
Warszawa, dnia 09.07.2007 r.
Adam Gessler
W imieniu „Gessler” sp. z o.o.
Rynek Starego Miasta 21/21A
00-272 Warszawa
Szanowny Pan
Jacek Wojciechowicz
Zastępca Prezydenta m. st. Warszawy
Plac Bankowy 3/5
Warszawa
Szanowny Panie Prezydencie,
Ponieważ do tej pory historia moich relacji z miastem była jak sądzę przedstawiana Panu, albo za sprawą urzędników ZDK (którzy tworzyli tę obrzydliwą historię), albo też zna Pan ją z prasy, która cytuje jedynie tych urzędników, nikt nie pytał mnie o moje racje. Proszę więc je wysłuchać. Oto one: będę snuł tę opowieść ilustrując ją stosownymi dokumentami. Moja sprawa ma dwa zasadnicze splatające się wątki. Jeden tworzyli nieudolni, nieuczciwi lub wręcz skorumpowani urzędnicy, drugi oszukując i manipulując K. Napiórkowska – najemczyni galerii na Rynku Starego Miasta 21/21a. Często, jak pan się zorientuje, czytając poszczególne elementy ich działania się zazębiają. A to urzędnicy wykorzystują Napiórkowską do załatwienia swoich spraw, a to znów ona manipulując nimi załatwia swój interes. W obu wypadkach działania są skierowane przeciwko mnie.
Panie Prezydencie,
Do tego pisma załączam Panu dziesiątki dokumentów.
Te, które będą oznaczone kolorem zielonym, dotyczą spraw k. Napiórkowskiej i mojego lokalu, te pomarańczowym to relacje z miastem, niektóre będą miały oba kolory.
Panie Prezydencie,
Wszystko zaczęło się w 1988 roku. Znalazłem wtedy zniszczoną i zapuszczoną kawiarenkę „Błękitną” w Ogrodzie Saskim. Jej właścicielką byłą Pani Jadwiga Mróz. Lokal, w którym mieściła się jej kawiarnia, będący fragmentem pałacu „Błękitnego” wynajmowała od wydziału Spraw Lokalowych Urzędu Dzielnicowego Warszawa – Śródmieście. Była to wówczas blisko 80-letnia Pani, która od połowy lat 5-tych prowadziła, w dawnej pracowni architektonicznej profesora Sigalina, kawiarnię. Lokal ten otrzymała w uznaniu „szczególnych” zasług. Wcześniej (przed październikiem 1956 r.) była bowiem, osobistą sekretarką Ministra Bezpieczeństwa Publicznego – Różańskiego. Zapłaciliśmy jej wówczas z bratem (Piotrem Gesslerem) odstępne (popularna w owym czasie forma przekazywania lokali) i ona zrzekła się tego, na naszą rzecz w Urzędzie Dzielnicy. Tak w maju 1988 roku otrzymaliśmy decyzję o przydziale lokalu użytkowego. Brat mój (Piotr Gessler) miał wówczas skończony kurs gastronomiczny, wobec tego na niego była wystawiona powyższa decyzja (załącznik nr 1). Wtedy też założyliśmy spółkę cywilną pod nazwą „Firma Gessler”. Początkowo produkowaliśmy tam lody. W bramie od strony ulicy Senatorskiej wystawiliśmy budkę, w której te lody sprzedawaliśmy. Były ich 32 smaki. Kompletna rewolucja w myśleniu o produkcji lodów w tamtym czasie, kiedy to wokół były jedynie Państwowe Zakłady Gastronomiczne, gdzie od biedy można było kupić jedynie w dwóch smakach (śmietankowe lub owocowe). Kolejka zatem do naszej budki ciągnęła się od Placu Bankowego (wówczas nazywał się Dzierżyńskiego). Przed kawiarnią w Ogrodzie Saskim, ustawiliśmy stoliki i tam podawaliśmy te lody w szklanych pucharkach. O wolnych miejscach nie było mowy. Na krzesło klienci czekali wiele minut stojąc w długiej kolejce. I tak każdego dnia od rana do zamknięcia. Było to wówczas najbardziej popularne miejsce w Warszawie. Lokal ten miał 181 m2 powierzchni i 10 m2 magazynu w piwnicy.
Zbliżała się jesień, trudno było zarówno sprzedawać tylko lody, jak i mieć stoliki wyłącznie na zewnątrz. Przejrzałem przedwojenne plany pałacu „Błękitnego”. Wynikało z nich, że po Powstaniu Warszawskim pozostał on odbudowany jedynie do parteru. Piwnice zostały całkowicie niemal zasypane.
Postanowiliśmy je odkopać i użyć jako produkcyjne zaplecze kawiarni i restauracji. Sprowadziliśmy w 1989 r. górniczą firmę z Katowic „Ewmark”, której zleciliśmy roboty budowlane i instalacyjne pod pałacem „Błękitnym”. Górniczą bo trzeba było palować budynek, wywozić spod niego setki ton ziemi, podbijać fundamenty o 70 centymetrów (przed wojną piwnice miały wysokość 240 cm – wymóg SANEPIDU obecnie dla pomieszczeń podziemnych minimum 310 cm) na długości kilkuset metrów, tak metr po metrze. Prace trwały prawie dwa lata, były realizowane zarówno pod ziemią, jak i nad ziemią, aby połączyć skrzydło pałacu, w którym mieściła się kawiarnia z podziemnymi salami. Trzeba było do tej części dobudować wewnętrzną oficynę. Jej powstanie musiał zatwierdzić konserwator zabytków, tak też się stało. Proszę pamiętać, że przyszło nam budować w okresie schyłku lat poprzedniego ustroju i na początku okresu transformacji, kiedy to niczego jeszcze nie było. O materiałach budowlanych można było jedynie marzyć, a koszty potrafiły rosnąć w niewyobrażalnym tempie. Przy ogromnym wysiłku, także finansowym, udało się nam zbudować ponad 400 m2 nowego lokalu. Zbiegło się to ze zmianą ustroju i co za tym szło, wypowiedzeniem w całym mieście dotychczasowych przydziałów lokali użytkowych (głównie najemcami były wcześniej jednostki państwowe lub spółdzielcze) i rozpisania konkursów i przetargów na te pomieszczenia. Nie dotyczyły one jedynie lokali, których najemcami były wcześniej firmy prywatne, które poniosły znaczące nakłady na użytkowane powierzchnie, tak też się stało w wypadku naszej kawiarni – restauracji. Zmierzono jej obecną powierzchnię (powstałą w wyniku naszej budowy) i zawarło z nami nową umowę najmu. Ta dotyczyła już lokalu o powierzchni, nie jak wcześniej 181 m2, lecz 588 m2i podpisana została z utworzoną przez nas (przeze mnie i brata – Piotra Gesslera) w tak zwanym „międzyczasie” spółką z ograniczoną odpowiedzialnością „Gessler” Stało się to 26 października 1992 r. (załącznik nr 2). W 1991 roku do ogłoszonego przez Urząd Dzielnicy przetargu i konkursu został wystawiony lokal o nazwie „Pod Krokodylem”, a mieszczący się na rynku Starego Miasta 21/21A. jego dotychczasowym użytkownikiem była „elitarna”, jak na owe czasy Specjalistyczna Spółdzielnia Gastronomiczna „SPOŁEM”. Pisze „elitarna”, bowiem zawiadywała ona najlepszymi lokalami w mieście. Należały do niej takie jak; wspomniany „Pod Krokodylem” ciągnące swą sławę od przed wojny „Adria”, czy wreszcie popularne dancingowe lokale: „Szampańska”, „Kongresowa”, „Stolica”, po etniczne „Budapeszt”, „Hawana”, „Trojka”, „Sofia”, „Kaukaska”, czy „Menora”. To było potężne przedsiębiorstwo. Do przetargu na najem restauracji „Pod Krokodylem” przystąpiła nasza Spółka. Przystąpiła do przetargu z wieloma konkurentami, wśród nich był dotychczasowy najemca SSG „Społem”. Przetarg był wieloetapowy, głownie rozpatrywano program przyszłej działalności, jak również wcześniejsze dokonania oferentów. To był szczególny przetarg, a i okoliczności jego przebiegu też niecodzienne. Do przetargu między innymi próbowała przystąpić pani Katarzyna Napiórkowska – podnajemca części pomieszczeń od Spółdzielni „SPOŁEM” (jak się później okazało była nielegalnym sublokatorem). Komisja nie dopuściła jej oferty, ta była bowiem ograniczona jedynie do gotowości wynajmu parteru tego lokalu, natomiast przetarg dotyczył całości. W kolejnym etapie pani Napiórkowska występowała już jako team, wspólnie ze „Społem” , próbując nadać złożonej przez Spółdzielnię ofercie artystyczny wymiar. Przetarg przegrali. Wygrała moja firma, tylko to, że wygrała nie oznacza, ze dostaliśmy ten lokal od razu, ani „Społem”, ani pani K. Napiórkowska nie zamierzali się stamtąd wyprowadzić. Komisja zaproponowała nam, żebyśmy pozostawili na parterze galerię pani K. Napiórkowskiej. Wyraziliśmy zgodę. Do umowy najmu wpisano nam punkt, który o tym stanowił (załącznik nr 3). Umowa ta niczego nie zmieniła, „Społem” w dalszym ciągu pozostawało w lokalu wraz z nimi pani Napiórkowska. Była wiosna 1991 roku, pertraktowaliśmy ze „Społem”, zgodzili się wyprowadzić z końcem czerwca . Ceną był zakup całego wyposażenia tej restauracji. Wyposażeni, które dzień później wywieźliśmy na wysypisko śmieci. Ponadto zmuszeni byliśmy przejąć znakomitą część pracowników Spółdzielni „Społem”. Właściwie, wypłacając im należne odprawy mogliśmy się z nimi tylko pożegnać. To był kolejny, nadzwyczajny koszt wygranego przetargu. Wówczas wydawało się, że to była olbrzymia cena, jak się niebawem okazało była ona niczym, w porównaniu z tą, którą przyszło mi zapłacić w związku z panią K. Napiórkowską. Tę cenę płacę do dziś, ale po kolei. Mając wpisaną do umowy przez Zarząd Dzielnicy obligację do umożliwienia działalności galerii pani K. Napiórkowskiej na terenie lokalu , przy Rynku Starego Miasta, złożyłem jej serię propozycji dotyczących tej współpracy. Odpowiedź K. Napiórkowskiej brzmiała niezmiennie – „Nie”, co więcej nie ograniczała do tego swoich działań. Bez przerwy występowała do Zarządu dzielnicy i do jego poszczególnych członków z żądaniem rozwiązania ze mną umowy, a zawarciem jej z nią. To śmieszne ale niestety prawdziwe. Żądała wreszcie rozdzielenia tego lokalu i zawarcia dwóch odrębnych umów najmu. Podzielenia w związku z tym hallu wejściowego prostopadła ścianą, rozdzielającą, prowadzące do na s drogi. Tak powstać miała scenografia do współczesnej Fredrowskiej „Zemsty”. Z tą różnicą, że tamto to była komedia, a to jest dramatyczna opowieść. Jej działania nie ograniczały się do rozmów z Urzędem, zaprzyjaźnieni dziennikarze pisali o mnie obrzydliwe rzeczy w gazetach, próbując być sojusznikami pani k. Napiórkowskiej, w jak się wydawało wojnie Urzędu i Gesslera ze sztuką, coś okropnego. Nagle z człowieka, który miał wokół przyjaciół, człowieka który tworzy nowy kierunek usług, nową jakość restauratorstwa w Polsce, po 40 latach komunistycznego rozumienia gastronomii, zacząłem stawać się bezwzględnym kapitalistą, który „po trupach”, „depcząc słabą kobietę”, odbiera jej możliwość dalszej działalności. Gesslerem niegrzeczne dzieci można było straszyć. Wtedy też zrozumiałem, że nie jest to prawdą, co nią jest w istocie, lecz to co mówi się głośno. Zarówno ja, ja i urząd, znaliśmy prawdę i co najwyżej wyrażaliśmy ją w pismach do pani K. Napiórkowskiej, ani Urząd , ani ja nie wdawaliśmy się w publiczną dyskusję i to był pewnie błąd. W każdym razie, jaka była prawda z pewnością łatwo się Pan zorientuje czytając pismo Urzędu do pani Napiórkowskiej z dnia 29 marca 1991 r. (załącznik nr 5). My jedno, Napiórkowska drugie. „Społem” się w końcu wyprowadziło, Napiórkowska zaś nasiliła swoje działania , związane z chęcią podziału lokalu. Uniemożliwiła mi dostęp do wynajętych pomieszczeń (załącznik nr 6). Ponieważ, ani ja , ani Urząd nie mogliśmy wypracować z panią K. Napiórkowską żadnego kompromisu, który umożliwiałby realizację umowy, zakładającej jej funkcjonowanie w tym lokalu, Zarząd Dzielnicy podjął decyzję o wykreśleniu tego punktu z umowy i zwrócił się do mnie o wyeksmitowanie galerii z tego lokalu (załącznik nr 7).Teraz uświadomiłem sobie, ze mija 13 lat jak udowadniam, że nie jestem „wielbłądem”. Wszystko co się później działo , co dzieje się do dziś, było tylko konsekwencją tamtego czasu. Mam nadzieję, że dostrzeże Pan to słuchając tej historii, ale do rzeczy. Wystąpiłem do Sądu o eksmisję pani Napiórkowskiej (załącznik nr 10), sprawa ta trwa do dzisiaj . Do dzisiaj nie jest rozstrzygnięta, co więcej od blisko 11 lat nie miała ani jednego terminu. Jest zawieszona . Zawieszona albowiem pani K. Napiórkowska wystąpiła przeciwko Urzędowi i przeciwko mnie do Sądu o ustalenie, ze lokal który zajmowała prowadząc galerię, to zupełnie inny lokal, iż ten który został mi wynajęty umową z 18 marca 1991 roku (załącznik nr 9). W procesie tym ona stara się wykazać, że jej lokal mieści się pod zupełnie innym adresem, ten bowiem brzmi: Rynek Starego Miasta 19/21 i nie wchodzi w obszar lokalu Rynek Starego Miasta 21/21A, jak stwierdzono to był kompletny absurd. Lokal Rynek Starego Miasta 19/21 nigdy nie istniał (załącznik nr 8). Co więcej kobieta ta, w zależności jak było jej wygodnie w dwóch różnych procesach udowadniała dwie kompletnie wykluczające się sprawy, a to, ze lokal 19/21 istnieje i jest częścią lokalu 21/21a, a to, ze jest zupełnie innym lokalem, nie mającym z tym pierwszym nic wspólnego. Sąd na jednej z pierwszych rozpraw, zorientował się, ze proces o ustalenie, jest jedynie procesem pozornym i jego jedynym celem jest przedłużanie sprawy i nie dopuszczenie do rozstrzygnięcia rozprawy eksmisyjnej. Wówczas, pani K. Napiórkowska wystąpiła o zmianę składu sędziowskiego, tak postępowała wielokrotnie. Faktycznie do dzisiaj. Wreszcie udało się jej doprowadzić przedstawicieli Urzędu do poświadczenia w Sądzie nieprawdy. Celem tego działania miało być, bezprzetargowe przekazanie jej lokalu, to miało miejsce w 2002 roku. Kończąc mój list do Pana szczegółowo tę sprawę opiszę. My wróćmy jednak teraz do 1991 roku, z jednej strony jak opisałem to powyżej, Urząd Dzielnicy żąda abym natychmiast remontował lokal i eksmitował z niego panią K. Napiórkowską, z drugiej strony pani K. Napiórkowska oświadcza, że z tego lokalu się nie wyprowadzi. 2 grudnia 1991 roku dochodzi do awarii. Woda zalewa pomieszczenia piwnicy Wandy Warskiej. Pękła rura na parterze, na zapleczu pomieszczeń tzw. galerii pani K. Napiórkowskiej, ponieważ to był wynajmowany przeze mnie lokal, zawiadomiłem Policję, wezwałem hydraulików, firmę transportową „Węgiełek” i przy asyście dwóch usługowych firm nagrywających cały przebieg zdarzenia na taśmę wideo, najpierw otworzyliśmy te pomieszczenia, a następnie, wszystkie znajdujące się tam rzeczy przenieśliśmy do innych sal lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21a. Klucze od tych pomieszczeń wraz z rzeczami tam się znajdującymi próbowaliśmy przekazać pani Napiórkowskiej. Bezskutecznie, ta uruchomiła „wszystkich świętych”. Następnego dnia napisano o mnie „Gangster z twarzą Europejczyka”, że zacytuję tylko jedną z gazet. K. Napiórkowska wystąpiła z powództwem o przywrócenie posiadania i z kolejnymi pozwami o niewyobrażalne odszkodowania. Szczęśliwie miałem filmy wideo i do niczego się nie dotykałem. Zrobiła to na moje zlecenie firma transportowa, dokładnie dokumentując każdą zastaną rzecz, tak że trudno było dochodzić pani K. Napiórkowskiej odszkodowania do za zaginionego przysłowiowego Rembrandta. Tym niemniej w sprawie o przywrócenie posiadania Sąd nie bada czy osoba wnosząca sprawę ma czy miała jakikolwiek tytuł do zajmowania przedmiotowego lokalu. Sprawdza jedynie, czy w tym lokalu kiedykolwiek była, w dobrej czy w złej woli, to już Sądu nie interesuje. Jedynie to czy była , jeśli tak, orzeka jej tam przywrócenie, a eksmitować ją można dopiero po prawomocnie orzeczonym wyroku eksmisyjnym. Tak też się stało w wypadku pani K. Napiórkowskiej, sąd orzekł przywrócenie jej do tego lokalu, w związku z naruszonym przeze mnie, jej tego lokalu posiadaniem. Ona triumfowała. Pokazywała ten wyrok na lewo i prawo, wprowadzając wszystkich w błąd, mówiąc bowiem, że to Sąd przyznał jej ten lokal. Było to wierutne kłamstwo (załącznik nr 9). Wyrok ten, jak się później okazało nie nadawał się do wykonania. K. Napiórkowska wystąpiła bowiem o przywrócenie jej do lokalu 19/21, ten nigdy nie istniał. Wobec takiego obrotu sprawy Napiórkowska zmuszona jest poinformować Sąd, że w jej pozwie nastąpiła oczywista pomyłka, że chodzi oczywiście o lokal 21/21A, który ma jedynie wejście od zaplecza mieszczącego się w kamienicy 19 i to określenie 19/21 to jest taki swoistego rodzaju „skrót myślowy”. Ten swoisty „skrót myślowy” nie przeszkadza jej w innym procesie dowodzić, że to jest zupełnie inny lokal, a więc moja umowa z Gminą nie obejmuje jej lokalu. Wyrok ten będzie miał szczególne znaczenie w wypadkach, które nastąpiły w 2001 i 2002 roku. Napiszę więc o nich później. Przez cały czas mojego sporu z szeroko pojętym „miastem”, pani K. Napiórkowska będzie się pojawiała, dlatego też tak dokładnie i szczegółowo o niej piszę.
Jest rok 1992 r., Miasto zawiera z moją spółką „Gessler” umowę najmu na lokal przy ul. Senatorskiej (pisałem o tym wcześniej, to jest ten lokal, który został przeze mnie zbudowany). Ledwie zawiera tę umowę już ją wypowiada. Powstaje bowiem szczególna sytuacja w Mieście. Według ówczesnego ustroju Stolicy, była ona z jednej strony miastem dzielnic z ich zarządami i burmistrzami, z drugiej zaś, dzielnice ty były skoncentrowane w Związek Gmin Dzielnic Warszawy ze stojącym na ich czele prezydentem. Nikt, tak na dobrą sprawę nie wiedział, co do kogo należy, kto za co odpowiada i kto ma jakie prawa. Dość powiedzieć, ze Prezydent Warszawy postanowił oddać pałac „Błękitny” rodzinie Zamoyskich, do której należał on przed wojną i co za tym idzie, ze wypowiada najem jego użytkownikom, to jest podległym mu MZK i przy okazji mojej firmie. Władający Dzielnicą Śródmieście Burmistrz oświadczył, ze Prezydent może decydować o MZK, ale w żadnym razie o budynku w którym mieszczą się ich biura (w/w pałac „Błękitny”).Ten bowiem jest na terenie zarządzanej przez niego dzielnicy i należy do jego substytucji nieruchomościowej, a co za tym idzie, jedynie dzielnica będzie o tym pałacu decydować. Poczułem się mało komfortowo. Na górze wojna, a ja w wynajętym lokalu, o który toczy się spór. Tyle tylko, ze to ja włożyłem w ten lokal równowartość kilkuset tysięcy dolarów. Proszę urzędy o rozstrzygnięcie sprawy i albo o bezpieczny najem albo zwrot pieniędzy. Jestem odsyłany od drzwi do drzwi, czuję, ze jestem bez szans. Proszę sobie przeczytać akapit o tej sytuacji i jeszcze raz wyobrazić sobie moje położenie i zastanowić się jakie miałem wyjście. Wybrałem takie, że aby zwrócić uwagę, że pieniądze te mają dla mnie i mojej rodziny fundamentalne znaczenie, przestałem płacić czynsz zarówno za jeden, jak i drugi lokal, oświadczając, że spróbuję „odmieszkać” włożone w budowę kwoty. Urząd w dalszym ciągu milczał, czas mijał i nic. Trwały jedynie spory między Dzielnicą, a Prezydentem. Ja pisałem pisma bez odpowiedzi i tak minął rok. Czas w którym inwestowałem pieniądze, zgodnie z umową zawartą w czasie konkursu, w lokal przy Rynku Starego Miasta. Spółka moja wydrenowana niemal do cna z pieniędzy, w związku z budową zaciągnęła kredyt w Banku Spółdzielczym rzemiosła na ul. Podwale w kwocie o równowartości 400 tysięcy USD, z przeznaczeniem na remont i przebudowę restauracji na rynku Starego Miasta. Zaczęła się galopująca inflacja, sprzedaliśmy rodzinny dom, zwróciliśmy kredyt. W tym samym mnie więcej czasie otrzymałem wypowiedzenie umowy najmu na kolejny lokal, ten na Rynku Starego Miasta. Wypowiedzenie to jedno, nadto urzędnicy zamknęli mi drzwi do restauracji, odcięli dopływ energii, wody i gazu. Oświadczono mi, ze możemy zacząć rozmawiać, jak zostanie zapłacona znacząca część długu (jak przyjęto nazywać rozliczenia między nami). Zaciągnąłem lombardową pożyczkę i wpłaciłem do kasy żądaną kwotę. Wówczas przedstawiono mi dokument o nazwie porozumienie, który to opisując relacje między nami precyzował sposób wzajemnych rozliczeń. Nie był on korzystny dla mnie, albowiem proponował rozliczenie nakładów poniesionych na budowę Senatorskiej, nie na podstawie rzeczywiście wydanych pieniędzy (analiza rachunków), a jedynie refundacji kosztów, które to zostaną przyjęte i opisane przez biegłych rzeczoznawców wybranych przez Urząd (załącznik nr 11). Nie mając innego wyjścia, niż przyjęcie tego rozwiązania, zawarłem Porozumienie. Raport był gotowy na 31 maja. Czerwiec był miesiącem wyborów samorządowych, urzędnicy którzy podpisywali porozumienie ze strony miasta, naturalnie startowali w wyborach. I tu nagle taki „pasztet”. Z wyceny wynika bowiem, ze miasto jest mi winne olbrzymią sumę pieniędzy, którą należałoby natychmiast wypłacić. Tymczasem urzędnicy przedstawiali się w prasie jako moi wierzyciele, co więcej potrafiący swój dług egzekwować. Jak do tego podejść w dniu wyborów? Otóż dostaję pismo, ze realizację dalszą porozumienia przekładamy na okres po wyborach (załącznik nr 14). Niestety wybory przegrywają, wówczas dostaję lakoniczne pismo, że w związku z niewywiązaniem się z mojej strony z zawartego porozumienia, miasto rozwiązuje je, ponadto wypowiada umowę najmu na Rynek Starego Miasta 21/21A (załącznik nr 15). W bilansie urzędu wpisana była należność od pana Gesslera w kwocie idącej w wielkie liczby, tymczasem znacznie większą kwotę należałoby wpisać po stronie zobowiązań Urzędu. Jak takie dokumenty przekazać następcy? Najlepiej napisać „…wypowiadam porozumienie…” i wówczas nie ma kłopotu, ja piszę pisma i nic (załącznik nr 16). Nowi urzędnicy każą czekać na ukonstytuowanie się nowego Zarządu, ten prosi o czas do przeanalizowania sprawy. Mijają kolejne miesiące, restauracja na ul. Senatorskiej jest zamknięta, nie prowadzę tam działalności czekając na rozstrzygnięcia. Nagle nadzwyczajny ruch w sprawie, dyrektor Zarządu Domów Komunalnych – Ryszard Słowik, zaprasza mnie na spotkanie, oświadcza że zapoznał się z moją sprawą i jest gotowy załatwić ją natychmiast. Muszę jedynie jak najprędzej przekazać lokal przy ul. Senatorskiej i zgodzić się na obniżenie moich roszczeń wynikających z jego budowy. Powiedziałem: dobrze. Proszę pamiętać, że wszystkie własne i pożyczone środki zainwestowałem w lokale, których najem miałem wypowiedziany. To było kolejne uzgodnienie „pod pistoletem”, trudno, poprosiłem o dokument w tej sprawie, otrzymałem pismo, ze zgodnie z rozmowami urząd prosi o wydanie lokalu przy Senatorskiej, w dniu takim i takim (załącznik nr 17).Nie miało się ono nijak do naszych uzgodnień. Poprosiłem o pismo wyrażające stanowisko urzędu w sprawie dotyczącej obu lokali i realizacji porozumienia zawartego przed rokiem. Otrzymałem kolejne pismo (załącznik nr 18). Również ono nie oddawało istoty naszych rozmów, które miały zamknięty charakter. Jasno precyzowały obligacje po stronie urzędu i po mojej. To pismo jedynie zapowiadało takie możliwości. Stanowczo poprosiłem o jednoznaczne oświadczenie urzędu precyzujące jego stanowisko i deklarację. Otrzymałem je dzień później (załącznik nr 19).W związku z takimi uzgodnieniami, 28 kwietnia protokołem zdawczo-odbiorczym przekazałem lokal przy ul. Senatorskiej, rozumiejąc że nie może nastąpić rozliczenie lokalu, który nie został miastu zwrócony. Raz jeszcze podkreślam, że roszczenia wówczas zapowiadane dotyczyły jedynie nakładów poniesionych przeze mnie na lokal przy ul. Senatorskiej, a nie obejmowały nakładów poczynionych (a precyzyjne przez moją spółkę) na lokal przy Rynku Starego Miasta. To było dość oczywiste, ten bowiem Spółka miała prowadzić, w odróżnieniu od tego który zdawała i jego budowę rozliczała. Tak się jedynie wydawało. Urzędnicy z dnia na dzień przekładali podpisanie aneksu, a to zasłaniając się aresztowaniami do jakich doszło w związku z malwersacjami w ZDK i przelewaniem pieniędzy na konta w Luksemburgu, a co za tym idzie właściwej reprezentacji w tymże Zarządzie, a to sezonem urlopowym. Tak dobrnęliśmy do września i terminu pierwszej sprawy eksmisyjnej, co do której zarząd się określił w swoim oświadczeniu z 26 kwietnia, ze podjął decyzję o jej wycofaniu. Tymczasem na wokandzie został wywołany jej termin. Przedstawiciele urzędu oświadczyli w czasie rozprawy, ze to nieporozumienie i stosowne dokumenty, w tej sprawie złożą do Sądu. Trwa wymiana propozycji porozumienia, będącego aneksem do porozumienia z 1994 roku (załącznik nr 13). Od dyrektora Słowika w końcu otrzymuję treść proponowanego aktu notarialnego dotyczącego umowy najmu lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21A wraz z zaproszeniem do jego podpisania w pierwszych dniach grudnia (załącznik nr 20). Tymczasem 27 listopada od tegoż Słowika otrzymuję kuriozalne pismo, w którym mówi, ze nie może zwrócić pieniędzy za remont i budowę Senatorskiej, bo nie wie komu je zwrócić, mnie czy mojemu bratu (Piotrowi Gessler). Więc na razie ich nie będzie zwracał (załącznik nr 21). (Mówią, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Ponieważ tego było już nadto, a w dodatku termin u notariusza po raz kolejny został odłożony, jak również odmówiono mi wystawienia ogródka przed restauracją na płycie Rynku Starego Miasta, powołując się na brak tej umowy, kwadratura koła. Historia jak z F. Kafki (załącznik nr 24 a,b,c,d). W tej sytuacji zwróciłem się ze skargą do V-ce Prezydenta warszawy – Pawła Bujalskiego, odpowiedzialnego w tym urzędzie za sprawy skarg i wniosków. Prezydent był tak uprzejmy, że zorganizował spotkanie o które prosiłem z przedstawicielami Rady, Urzędu Dzielnicy i Zarządu Domów Komunalnych, to jest stron zainteresowanych w sprawie (załącznik nr 25). To był kolejny, szczególny moment, w ustroju Warszawy. To Prezydent powołał dyrektora dzielnicy, ale ten mu nie podlegał, wobec tego na tak zorganizowane spotkanie praktycznie nikt nie przyszedł (załącznik nr 26). Prezydent poradził mi, abym wystąpił do sądu. To był też czas licznych konferencji prasowych panów Słowika i Rasińskiego, w których to przedstawiano mnie, jako największego dłużnika Miasta (załącznik nr 27). Jak również próbowano mnie wyprowadzić z restauracji siłą. Taka była codzienna praktyka tych Panów w owym czasie. W tej sytuacji nie mam innego wyjścia , wiem już, że mam do czynienia z bezwzględnymi ludźmi , którzy nie chcą załatwić uczciwie spraw. Piszę pozew do sądu, prosząc ten, o jak najpilniejsze objęcie mnie ochroną, albowiem w każdej chwili spodziewam się ataków, ze strony Miasta. Składam w sądzie stosowne dokumenty , sąd po ich przeanalizowaniu wydaje postanowienie (załącznik nr 28). Występuję do Miasta o wydanie zgody na wystawienie ogródka – odmowa. Odmowa w tym i we wszystkich następnych latach. Obroty restauracji w drastyczny sposób spadają w okresie sezonu, w stosunku do innych miejsc, a co najważniejsze analiza porównania tych lat i wszystkich poprzednich , kiedy to firma miała na Rynku ogródek, wykazuje, ze traciliśmy około 100.000 zł miesięcznie. Wg danych księgowych za maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień lat 1996, 1997, 1998, 1999, 2000, 2001, 2002. To daje na w prostym wyliczeniu tylko z tego tytułu straty Spółki na poziomie 3.500 tysięcy złotych (słownie: trzy miliony pięćset tysięcy złotych). Nikt przy zdrowych zmysłach nie wchodzi do środka restauracji wiosną i latem, jeśli może usiąść na Rynku, na powietrzu. Przed naszą restauracją przez wszystkie te lata, przez wszystkie miesiące był pusty plac. Proponowałem zapłatę za rok z góry. Nic. Miasto wolało tracić. W tym czasie ekspiruje wydana kilka lat wcześniej koncesja na sprzedaż przez Spółkę alkoholu w lokalu przy Rynku Starego Miasta 21/21A (załącznik nr 29). Występuję o przedłużenie tejże. Wniosek swój motywuję postanowieniem Sadu zakazującego Miastu działań utrudniających Spółce prowadzenia normalnej działalności gospodarczej. Czymże innym jest brak koncesji na sprzedaż alkoholu – w takim miejscu, w takiej restauracji. Nie możliwym jest prowadzenie tej restauracji bez alkoholu. Oczywiście dostaję odmowę od dyrektora Rasińskiego. Nie mam, jak piszę ważnej umowy na najem lokalu. W związku z tym, nie należy mi się koncesja, żadne argumenty nie mają znaczenia (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze) (załącznik nr 31). Odwołuję się do SKO, które utrzymuje decyzję w mocy. Skarżę się do NSA. Wygrywam (załącznik nr 32). Hurra. Naczelny Sąd Administracyjny oświadczył, że nie miano mi prawa odmówić zgody na sprzedaż, powołując się na brak tytułu prawnego do lokalu. Taka odmowa jest nie zgodna z prawem. Składam więc, po wielu miesiącach oczekiwania, kolejny wniosek zezwolenie na sprzedaż alkoholu (załącznik nr 33). Przedstawiam wyrok NSA. Odmowa z tych samych powodów (załącznik nr 34) Biegnę do Sadu, ten nie ma prawa do opatrywania swoich wyroków klauzula wykonalności. Naczelny Sąd wydaję wyroki, urzędnicy na nie gwiżdżą. To jest prawo? To jest Miasto prawa? Jak ja sprzedaję alkohol w największej i najsłynniejszej restauracji Warszawy bez zezwolenia (bo urzędnicy mi go odmawiają) , to ja popełniam przestępstwo, ale jak NSA wydaje wyrok mówiący, ze urzędnicy nie mieli prawa odmówić mi wydania koncesji, a oni jednak dalej odmawiają, to nie jest to przestępstwem? Toż to, jako żywo Sienkiewiczowska opowieść o Kalim, czy raczej poetyka praw z Sołżenicynowskiego „Gułagu”. W tym czasie w sądach toczą się procesy. Zarząd domów Komunalnych wystąpił o eksmisję z lokalu przy Rynku Starego Miasta. W toku tego procesu sędzia zapytała mnie, czy ja prowadzę pod tym adresem działalność. Oświadczyłem, ze nie, zgodnie z prawdą. Co więcej od pierwszego dnia, w którym lokal ten przejęliśmy protokołem zdawczo-odbiorczym w lecie 1991 roku. Zrobiła to „Gessler” sp. z o.o., ja nigdy nie miałem zarejestrowanej działalności gospodarczej, indywidualnej. To od początku „Gessler” sp. z o.o. zatrudniała tam pracowników, to ona płaciła od początku czynsz, ona płaciła podatki. Na nią były zarejestrowane wszystkie telefony i media. To wreszcie na nią Urząd wystawiał stosowne zezwolenia i jej dawał prawo prowadzenia ogródka. Sąd wobec określonego jako pozwanego Adama Gesslera, orzekł eksmisję z lokalu przy Rynku starego Miasta 21 (załącznik nr 36). To naturalnie był od początku absurdalny wyrok, jak i proces był absurdalnym. Można się było o tym przekonać już w chwili, kiedy dojść miało do orzeczonej eksmisji. Komornik, któremu gmina zleciła przeprowadzenie tej sprawy wezwał mnie do opuszczenia lokalu. Zgodnie z wyrokiem (załącznik nr 35). Po czym ustaliwszy, kto w istocie włada tym lokalem, odstąpił od tej eksmisji zawiadamiając o tym gminę (załącznik nr 37). Jak dalece działania Urzędu były w tej sprawie nie zrozumiałymi, będę wykazywał w swej opowieści dalej, co i rusz. Przez kolejne lata Urzędnicy wykazując swoją aktywność w tej sprawie wysyłali kolejne razy, komorników z identycznymi skutkami, a później skarżono do sądów ich odstąpienia od czynności lub próbowano uzyskać od sądów rozciągnięcie tego wyroku, także na spółkę „Gessler”, która pozwaną nie była. Zawsze z tym samym skutkiem. Tak działano , tylko z jednego powodu. Ilekroć prowadziłem rozmowy z istotnymi osobami we władzach Warszawy i te mogły zakończyć ten spór, ludzie pokroju Słowika, Judkowiakowej, czy wcześniej Rasińskiego , pytani przez moich adwersarzy o opinię , mogli nieodmiennie w takich chwilach mówić „…nie ma co z Gesslerem rozmawiać. Mamy przeciwko niemu wyrok eksmisyjny i on za chwilę będzie stamtąd wyrzucony…” I tak od 1998 roku do 2002 roku, nieodmiennie to samo. Proszę na to popatrzeć i powiedzieć, czy analizując działania Pańskich poprzedników można mieć inną niż tę, wskazaną przeze mnie, optykę tej sprawy. Jakież to niewyobrażalne szkody poczyniono takimi działaniami. Kolejny raz pozwolę sobie napisać, ze jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. W tym czasie toczy się druga sprawa z mojego powództwa o uznanie porozumienia zawartego z gminą w 1994 roku za ważne i obowiązujące. Proszę sobie wyobrazić, ze teraz pisząc to pismo przekładam kolejne dokumenty różnych aspektów tej sprawy i prawdę powiedziawszy, jawi mi się obraz tego Urzędu dość fatalny. Jakiej by sprawy nie dotknąć, to wychodzi arogancja i prywata. To załatwiając mniejsze lub większe interesiki, kompletnie nie pochylano się nad racjami, nie respektowano prawdy, nie dbano ani o interes społeczny, ani publiczny. No bo spróbujmy czytając kolejne dokumenty i tylko dokumenty popatrzeć na losy moich spraw. Można by, gdyby nie one, uwierzyć w spiskową teorię dziejów, ja natomiast wykażę, układając te dokumenty w pewien wieloletni łańcuszek, ze działania te mają kryminogenny charakter, tak w sprawie najmu lokalu na Rynku Starego Miasta 21/21A, a co za tym idzie alkoholu, ogródka czy wreszcie pani K. Napiórkowskiej i jej udziału w całym zdarzeniu. Proszę popatrzeć na taki oto zespół dokumentów, z którymi związane są osoby Państwa: H. Judkowiak, Ryszarda Słowika, M. Rasińskiego (załączniki nr 45, 46, 47, 59I, 59J).
[NOTATKA DLA CZYTELNIKA: OD TEGO MOMENTU ZALACZNIKI BEDA UZUPELNIONE I RENUMEROWANE]
- 05.05.1988 r. - przydzielono mi lokal na Sentorskiej 37 o pow. 181 m2,
- 27.11.1989 r. – zatwierdzony przez Konserwatora projekt rozbudowy,
- 15.02.1990 r. – umowa z firmą „Ewmark” na rozbudowę,
-11.04.1991 r. – złożenie dokumentów rozbudowy powykonawczych do Urzędu,
- 26.10.1992 r. – umowa najmu na Senatorską 37 na już rozbudowaną 588 m2,
- 22.04.1994 r. – porozumienie o zwrocie pieniędzy po przeprowadzeniu przez biegłych wyceny (patrz par. 3),
- 10.05.1994 r. – ZDK wyznacza biegłych,
- 31.05.1994 r. - biegli składają wycenę
- czerwiec’94 – ZDK powinno oddać pieniądze. Pieniędzy nie ma.
- czerwiec ’94 – wybory w mieście. Ludzie z ZDK przegrywają.
- 07.09.1994 r. - bez powodu wypowiedzenie porozumienia,
- 26.04.1995 r. – pismo, ze kompensujemy długi i tak rozliczamy pieniądze, ze za Senatorską mam dostać Stare Miasto,
- 28.04.1995 r. – oddaję Senatorską protokołem zdawczym,
- 27.11.1995 r. – biegli nie ważni, potrzebne rachunki, bo nie wiadomo komu oddać pieniądze bratu czy mnie,
- 06.05.1996 r. – po roku od oddania lokalu ZDK dokonał jego oględzin. Ustalił, że roszczenia za Senatorską są bezzasadne i w ogóle nie należy łączyć tych spraw obu lokali,
- czerwiec’ 98 wybory w mieście. Startuje Słowik i Rasiński. Przegrywają,
- 01.12.1998 r. – ogłoszenie w prasie. Rzutem na taśmę próbują sprzedać fikcyjną wierzytelność. Kto kupi ma lokal bez przetargu.
- 15.12.1998 r. – termin nadsyłania ofert i rozstrzygnięcia przetargu,
-14.12.1998 r. – komornik sądowy zakazuje mojemu dłużnikowi tj. ZDK przeprowadzić przetarg,
- 16.12.1998 r. – Słowik i Rasiński przekazują Urzędy następcom.
- 20.03.2001 r. – w przeddzień podpisania przeze mnie kolejnego ;porozumienia z Zarządem Dzielnicy dotyczącego lokali na Senatorskiej i Starym Mieście, Słowik i w jego imieniu Judkowiak piszą, ze moje roszczenia się przedawniły (patrz: pismo z dnia 20.03.2001 r. strona 2 akapit zakreślony).
Czy to nie jest obrzydliwe? (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Podobną analizę przeprowadzę pod koniec mojej opowieści o Urzędzie i pani Napiórkowskiej. Ale cofnijmy się do spraw związanych z najmem lokalu przy ul. Rynek starego Miasta. W okresie pracy pod rządami pana marka Rasińskiego zapisywałem się na spotkania z dyrektorem Dzielnicy 27 razy, celem rozwiązania problemu, ani razu nie zostałem przyjęty. Kiedyś Zarząd Domów Komunalnych napisał, ze ponieważ nie wywiązałem się z porozumienia z kwietnia 1994 roku, to wypowiada to porozumienie, pragnę załączyć teraz zrobioną na użytek procesu sadowego, analizę prawną terminów tego porozumienia, zawartą w piśmie procesowym Kancelarii adwokackiej adw. A. Rogoyskiego (załącznik nr 43). Z niej jasno wynika, kto się z porozumienia nie wywiązał. Ostatni okres moich rozmów z urzędem rozpoczął się w 2000 roku. Wówczas to zwróciłem się po 7 latach prowadzenia restauracji bez umowy najmu, bez koncesji na alkohol, bez ogródka do Burmistrza z propozycją jakiegokolwiek zakończenia tej historii, byle już. Zrzekałem się należnych pieniędzy za budowę Senatorskiej. Uznawałem jakieś „chore” długi, byle to się skończyło. Napisałem list do burmistrza Wieteski. On przyjął mnie, powiedział ze rozumie moja sprawę – to ciekawe, ja już jej nie rozumiałem – i postara się wreszcie ją załatwić. Prosił mnie o przedstawienie na piśmie propozycji jej rozstrzygnięcia. Dnia 20 listopada 2000 r. pismo takie złożyłem w jego gabinecie (załącznik nr 44). Złożone przeze mnie dokumenty zostały przez Pana burmistrza przekazane dzielnicy Śródmieście do przeanalizowania, z prośbą o zajęcie stanowiska. W wyniku tych operacji 9 lutego 2001 roku doszło do spotkania. Uczestniczyli w nim: pan Burmistrz Jan Wieteska, pan Tadeusz Miętus – Z-ca Dyrektora Dzielnicy Śródmieście i ja. Wyjaśniliśmy sobie całą sprawę. Z tego spotkania powstała notatka, precyzująca stanowiska, jak również określająca dalszy tryb postępowania (załącznik nr 45). Dnia 5 marca 2001 r. złożyłem w Zarządzie Dzielnicy Warszawa- Śródmieście pismo obrazujące stan realizacji postanowień zawartych w notatce z dnia 9 lutego 2001 r. (załącznik nr 46). Doszło w tym dniu do mojego spotkania z dyrektorem Tadeuszem Miętusem, podczas którego omówiliśmy kwestię czasowego zdania przeze mnie części lokalu. Było to związane z pismem komorniczym o przywróceniu pomieszczenia pani Katarzynie Napiórkowskiej, która dla mnie, jak i dla Gminy nie była nigdy najemcą tego lokalu, była jedynie, jak to określiła Gmina „dzikim lokatorem”. Ustaliliśmy podczas tego spotkania, ze w dniu 6 marca 2001 r. zdam Gminie tę część lokalu (gmina nie była stroną postępowania komorniczego) i w ten sposób unikniemy powtórnego wprowadzenia się tam pani K. Napiórkowskiej. Dnia 6 marca podpisałem z Dzielnicą Śródmieście protokół porozumienia w tej kwestii i zdałem tę część lokalu (załącznik nr 47 A, B, C). 13 marca 2001 r. Kancelaria Adwokacka mecenasa Adama Ufnala przekazała, Zarządowi Dzielnicy Śródmieście projekt porozumienia wynikającego z wcześniejszych uzgodnień (załącznik nr 48). Po kolejnych korektach nanoszonych zarówno przez ZDK, jak i Zarząd Śródmieścia w dniu 23 marca 2001 r. podpisaliśmy porozumienie, zamykające cały konflikt i dające możliwość podpisania umowy najmu (załącznik nr 49). W tym momencie informacja o podpisaniu porozumienia dotarła do pani K. Napiórkowskiej. Zrozumiała, że raz na zawsze jej szansa na ten lokal upada. Latami w pieniacki sposób próbowała mnie oczerniać i działać tak, abym nigdy nie porozumiał się z Gminą. Tak postąpiła i tym razem. Zwróciła się o pomoc do pani poseł Danuty Waniek, która to zadzwoniła do Gminy i do Z-cy Burmistrza pana Bogdana Michalskiego, również do gazety Życie Warszawy z informacjami nie prawdziwymi, prosząc o działania, które miałyby przeszkodzić w realizacji porozumienia. Wiadomości o powyższych działaniach zostały przekazane zarówno przez redaktora naczelnego gazety, jak również nie ukrywał ich Burmistrz Michalski w rozmowie z moim pełnomocnikiem. Dowiedziałem się o tym niestety post fatum. Gazeta bez rozmowy ze mną opublikowała obrzydliwy artykuł w dniu 27 marca 2001 r. (załącznik nr 50). Burmistrz Michalski w dniu 28 marca 2001 r. pisze pismo zarówno do dyrektora Miętusa, jak i do pani komornik, że może oddać lokal pani K. Napiórkowskiej (załącznik nr 51 i 52). Był to kompletny absurd, jak sądzę Burmistrz Michalski zupełnie nie mając pojęcia o całej sprawie, uległ zarówno interwencji pani poseł Waniek, jak i kłamliwemu artykułowi w gazecie. Stanowisko Gminy czy Dzielnicy w tej sprawie było zawsze jednoznaczne. Pani Napiórkowska zawsze była „dzikim Lokatorem” i Gmina żądała ode mnie jej eksmisji. Swoje stanowisko latami prezentowała zarówno w pismach do pani K. Napiórkowskiej, jak i w sądzie (załącznik nr 53 i 59G). I tutaj nagle takie pismo. Po przeczytaniu artykułu z dnia 27 marca 2001 r. w Życiu Warszawy napisałem 29 marca list do pana Burmistrza Wieteski, wyjaśniający kwestie podnoszone w tym artykule (załącznik nr 54). Kancelaria mecenasa Andrzeja Rogoyskiego, kolejne która obok kancelarii „Ufnal i Partnerzy” i „Jełowicki i Partnerzy”, reprezentuje interesy moich spółek, napisała pismo w dniu 30.03.2001 r. do Burmistrza Michalskiego wyjaśniające brak słuszności jego postępowania (załącznik nr 55). 30 marca 2001 r. w gazecie ‘Życie Warszawy” ukazał się dzisiaj kolejny obrzydliwy i nieprawdziwy artykuł (załącznik nr 56). Po tym artykule udałem się z dokumentami na rozmowę z redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”. Podczas tego spotkania – otworzył oczy na prawdę całej sprawy. Powiedział mi wówczas o telefonach pani poseł D. Waniek, mających na celu zdyskredytowanie mnie. W wyniku tego spotkania redaktorzy „Życia Warszawy” przejrzeli wszystkie dokumenty, tak dotyczące historii mojego konfliktu z Gminą, jak i spraw związanych z panią K. Napiórkowską. Odbyli szereg wizyt w sekretariatach sądów, tak powstał najpierw wywiad ze mną w dniu 4 marca 2001 r. (załącznik nr 57), jak i artykuł odsłaniający prawdę i manipulację nią, wykonywane przez panią. K. Napiórkowską – za publikowanie których, gazeta jak pisze „…Powinna mnie przeprosić…” (załącznik nr 58). Mimo przedstawienia ewidentnych racji z mojej strony, jak również mimo, zgodnego z moim stanowiska Dzielnicy Śródmieście i Zarządu Domów Komunalnych, Burmistrz Michalski zdecydował się oddać lokal pani K. Napiórkowskiej. Później próbował to naprawić, karząc jej się w ciągu siedmiu dni wyprowadzić, czy też proponując przystąpić do konkursu, który zamierza rozpisać na mój lokal !!! Na lokal, co do którego ja już zawarłem porozumienie. To się nie da opisać. Gmina naraziła mnie na stratę na jej rzecz 800 tysięcy dolarów i dalszych setek tysięcy w związku z brakiem ogródka i alkoholowej koncesji. To tylko tak liczone wprost, bez żadnych odsetek.
Panie Prezydencie,
Ja się na to zgodziłem, ale Pan Michalski wraz z osobami z ZDK (Judkowiak, Słowik), z nieznanych mi powodów, które jedynie mogę się domyślać (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze) chciał mi jeszcze zabrać restaurację. Bo jakże inaczej można rozumieć jego działania – zawieszające ze mną rozmowy. Nakazuje Dzielnicy ten sam tryb postępowania. Wreszcie doprowadzenie najpierw do przekazania lokalu pani K. Napiórkowskiej, a później konstruuje z nią umowę. To teraz obiecywany wcześniej marsz po dokumentach z Napiórkowską. Podobny do tego o rozliczeniach z Senatorską. Ten pod roboczym tytułem „Siła pani Danuty Waniek” (załączniki ponumerowane poniżej).
[Notatka dla czytelnika: w dniu dzisiejszym (18.08.2012) brakuje kilku załączników - do uzupełnienia]
Zał. 3 – umowa z 18 marca 1991 r. z wpisanym aneksem do działalności K. Napiórkowskiej,
Zał. 5 – 9 marca 1991 r. gmina wyjaśnia pani Napiórkowskiej niemożność podziału lokalu i informuje kto wygrał konkurs,
Zał. 6 – 26 czerwca 1991 r. Gmina informuje, ze pani Napiórkowska w lokalu jest nielegalnie,
Zał. 5A – pismo z dnia 24.02.1992 r. z Urzedu dzielnicy, że jestem jedynym najemcą całego lokalu,
Zał. 53 i 59G – Pismo ZDK do Sądu z dnia 18.01.1999 r. oświadczające, że nigdy pani Napiórkowska nie była prawnym najemcą tego lokalu,
Zał. 42 – 06.03.2001 r. porozumienie w sprawie przekazania lokalu do dyspozycji gminy,
Zał. 43 – 07.03.2001 r. protokół przekazania lokalu,
Zał. 50 - 28.03.2001 r. decyzja Michalskiego (po rozmowie z panią Waniek) o przekazaniu lokalu pani Napiórkowskiej,
Zał. 55 – analiza prawna całej sytuacji zrobiona przez Kancelarię A Rogoyskiego,
Zał. 56 i 57 – pismo o tym jak Michalski (i Waniek) zawiesili możliwość realizacji wcześniejszych uzgodnień rozwiązujących sprawę sporów pomiędzy spółką „Gessler”, a Urzędem Miasta, a dotyczących lokali na Rynku Starego Miasta i Senatorskiej,
Zał. 59O – Kłosiewicz zwraca się do Sądu z prośbą, żeby Gessler przestał uczestniczyć w procesie,
Zał. 59P – protokół sądowy wraz z ugodą sądową (kryminalna sprawa – poświadczenie nieprawdy) pełnomocnik Gminy oświadczył, ze pani Napiórkowska wygrała konkurs w 1991 roku i ona jest najemczynią lokalu.
Zał. 59R – Gessler składa zażalenie do Sądu Apelacyjnego,
Zał. 59!! – Nie dysponuję kopią tego dokumentu , ale znajdziecie ją Państwo w aktach Urzędu. Jest to umowa zawarta bez przetargu z panią Napiórkowską na lokal na Starym Mieście 19/21/21A. (bez przetargu, ponieważ została zawarta „ugoda sądowa”). Umowa ta mówi, że jest to lokal z wejściem od podwórka i z wyjściem ewakuacyjnym od strony Rynku,
Zał. 59!!! – Ponieważ pani Napiórkowska jest „prawnym najemcą” ZDK pisze do mnie, żebym umożliwił jej wchodzenie do lokalu,
Zał. 59S – Na szczęście Sąd postanowił przerwać ten łańcuch idiotyzmów. Ponieważ ugoda jest nie ważna, to co za tym idzie zawarta na jej podstawie umowa Gminy (Michalski, Waniek) z K. Napiórkowską jest nie ważna.
Czyż nie jest to surrealistyczna historia, której wynika, ze w zależności od tego jakie ma się znajomości, takie ma się prawa lub wręcz można odmienić losy konkursu sprzed 10 lat.
Panie Prezydencie,
Konkludując całą moją opowieść, w której próbowałem określić w punktach w miejscu spraw, jesteśmy po 15 latach łączących nas umów.
Wróćmy teraz do zasadniczej sprawy to jest umowy z 23 marca 2001 r. zawarłem porozumienie z Gminą. Porozumienie na którym to Gmina jedynie zyskiwała. Kończył się nasz spór. Ja uznawałem, że moje roszczenia się przedawniły, a Gminy nie, mimo przedawnienia. Uznawałem również przedawnione odsetki. Wpłaciłem pierwszą ratę, złożyłem weksle, a tu blokada. (Załącznik nr 60, 60A). Dlaczego? (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze). Od podpisania tego dokumentu do dziś na rachunek Gminy wpłynęłoby 7.070.464,00 zł. Tymczasem jeden urzędnik napisał „zawieszamy!” i proszę powiedzieć mi jakie są konsekwencje jego kryminalnego zachowania? Żadne. Spójrzmy na to z innej strony, nie wpłaciłbym tych pieniędzy to od 24 miesięcy nie byłoby mnie w tym lokalu. Gmina miałaby go pustym i mogłaby wyjąc komukolwiek. Spółka poddała się zapisom art. 777. Tak powstał kolejny proces. Ja wystąpiłem do Sądu o uznanie zawartego z Dzielnicą porozumienia za ważne i obowiązujące. Poprosiłem znakomitą kancelarię adw. dr Z. Banaszczyka o opinię prawną tego porozumienia (załącznik nr 61). W konsekwencji ja wniosłem pozew o odszkodowanie p-ko Miastu, domagam się w nim 21.400.000 zł (załącznik nr 62) i tak możemy w kółko.
Panie Prezydencie,
Mam już wrażenie, ze ten list jest swoistego rodzaju dowodem na to, że albo ja zwariowałem albo jestem blisko.
Proszę mi pomóc, proszę jak obiecał mi Pan przeczytać ten list wraz załącznikami.
Jestem przekonany, że po tej lekturze zrozumie Pan moją determinację w dążeniu do podpisania umowy najmu. Mam nadzieję, że uda nam się wypracować jakieś kompromisowe rozwiązanie.
Adam Gessler